Strony

piątek, 30 stycznia 2009

film

Pisze ogladajac...

fabula raczej smieszna. Babka szuka faceta, a raczej dobrego materialu genetycznego, hmm chyba instynkt macierzynski jej sie wlaczyl. Pozniej niestety nie jest juz tak komediowo jak na poczatku.

Kiedy babka znajduje faceta okazuje sie, ze ten ma juz dziecko, i na dodatek laczy go dosc intymna wiez z jej najlepsza przyjaciolka...zyja ze soba niczym malzenstwo. W sumie zwiazek przyjaciolki z facetem jest dosc otwarty, ona sypia z kim chce, bawi sie i korzysta z zycia, on natomiast skupiony jest na pracy oraz modelarstwie.

Na nieszczescie, a moze i szczescie, po pewnych zabawnych perturbacjach babka i facet zakochuja sie w sobie szalenczo...
Facet przez pewien czas prowadzi zycie bigamisty wracajac nad ranem do zimnego lozka swojej partnerki. Babka jest szczesliwa jak nigdy w zyciu co chwile mierzy sobie temperature, prowadzi wykresy dni plodnych, kupuje testy ciazowe i dzieli sie tym wszystkim z osoba jej najblizsza czyli przyjaciolka, a przyjaciolke zazdrosc jednak zzera, bo ta domysla sie wsystkiego.

W koncu jednak przyjaciolka przylapuje ich na wspolnym tête à tête, facet jej tlumaczy, ze babka jest miloscia jego zycia, zeby to zrozumiala i inne tam takie dyrdymaly, przyjaciolka jednak nie pozostaje mu dluzna i pograza babke mowiac, ze jest ona z nim nie po to by zostac jego zona, tylko po to by ja zaplodnil...

No i sprawa sie rypla...

Okazalo sie, ze facet dzieci miec nie moze bo jest bezplodny, a chlopiec nie jest jego synem tylko synem przyjaciolki z poprzedniego zwiazku...

W skrocie rzecz ujmujac, babka stracila przyjaciolke, ale mimo wszystko zyskala faceta...jednak milosc zwyciezyla...

I tylko sie tak zastanawiam czy aby wszystko jest ok? Czy dobre zakonczenia sa zawsze dobre?

Coz pozostal mi jakis niesmak po tej calej historii filmowej...choc opowiesc byla z serii nieskomplikowane i slodkie...ale pewnie znow odebralam to dosc osobiscie, a wszystko przez ... tradycyjnie to samo...

... no bo jak widac z tego filmidla, nie zawsze mozna miec to czego sie chce, ale wowczas znajduje sie cos innego. Jestem ciekawa co znajde ja...a moze juz znalazlam, tylko nie potrafie tego nazwac...
...ech dobrze, ze R. przyszedl na kawe ze swoim kolega z pracy, zmienie tor myslenia i pogadam o czyms innym...

piątek, 23 stycznia 2009

voiture sans permi

Tytul to nic innego jak samochod bez prawa jazdy.

O czyms takim wlasnie mysle, jako, ze wizja posiadania przeze mnie PJ odsunela sie dosc niebezpicznie daleko od mojej osoby. W Polsce juz go raczej nie zrobie - zaluje tylko tych tysiecy zlotych, ktore juz w to zainwestowalam - mowi sie jednak trudno, zyje sie dalej i rozmysla sie o tym jak miec samochod bez prawa jazdy ;)

We Francji to dosc popularny srodek transportu, wiele osob nim jezdzi, i nie ma tu znaczenia ile lat ma kierowca. Jezdza i mlodzi, ktorzy jeszcze nie dorobili sie papieru, i tacy calkiem juz dojrzali, ktorzy jezdza sobie takim Pierdkiem m.in. na zakupy.

Pierdki spalaja srednio, bo jakies 3,5-4,5 litra, ich pojemnosc silnika to jakies 49,9 cm3, nie rozpedzi sie tym czlowiek za bardzo, zatem wiatru we wlosach nie bedzie - chociaz jest wersja cabrio, wiec jak wiatr od morza powieje, to bedzie tak jak trzeba ;) - poza tym przepisy nie pozwalaja na zbytnie bujniecie sie - no chyba, ze z gorki ;) - wiec predkosc maksymalna takiego Pierdka to 40 km/h - 50 km/h. Skrzynie biegow zazwyczaj sa automatyczne - ja tam akurat wole manualna bez tych niby ulepszen, ale wiadomo, ze niektorym w jezdzie zmiana biegow przeszkadza, wiec robia co moga zeby ludziom zycie ulatwic :) Oprocz tego standardem jest radyjko z CD, ogrzewanie, i mila dla oka tapicerka.
Sa rozne wersje Mini Pierdkow, te posuniete juz wiekiem wygladadaja niczym trumienki ;) i takim to bym raczej jezdzic nie chciala, ale te nowsze sa niczego sobie, podobne z maski do Mercedesa Smart :)) sa urocze, a kolorystyka jest zywa i rozna. Dla przykladu, i zaznajomienia Was z Pierdusiem wstawiam tu kilka jego fotografii, wyszedl na nich calkiem slodko, aczkolwiek ja bym wolala inne ubarwienie nadwozia :) No ale wiadomo, grymasic i kaprysic bede pozniej, jak juz przyjdzie co do czego i okaze sie, ze jednak bede mogla zostac jego posiadaczka. Jak na razie niestety nawet Pierdus jest poza moim zasiegiem ze wzgledow oczywistych, prozaicznych czyli finansowych. Sa niestety wazniejsze rzeczy na ta chwile jak chocby nowy dom...no dobra to chociaz sobie jeszcze popatrze, ponoc jak sie czegos chce to sie ma. Ostatnio ta dewiza mi sprzyja, wiec zeby wzmocnic moje pragnienie, wstawiam w koncu te foty :)

Pierdek z roku 1996
wersja: "trumienka"
cena: 4 200 euro

wersja: "nowoczesna"
rok 2004
cena 7 000 euro

wersja: "cacko"
rok 2008
cena: 13 600 euro
wersja: "rodzinna"
rok 2005
cena: 7 200 euro
wersja letnia: cabrio
rok 2006
cena: 9 500 euro
A na koniec, cos co skojarzylo mi sie wyjatkowo z pewnym filmem dla dzieci...

wersja: "Bob -budowniczy"
rok 2008
cena: 10 200 euro
:))))

środa, 21 stycznia 2009

obraczka

Wlasnie przed chwile R. zdjal swoja obraczke.

Cholera, az mi sie serce scisnelo,.

Nie zdjal jej dlatego, ze mu sie malzenstwo ze mna znudzilo, co to to nie...Powod jest taki, ze w pracy ulegala ona powolnemu zniszczeniu, a i nie raz nie dwa palec wsadzil jakos tak nieszczesliwe, ze obraczka sie zaczepiala i palec na tym cierpial okrutne katusze.
Radzilam mu, zeby nie wkladal palca tam gdzie nie trzeba, ale wiadomo, nie sluchal.
W sumie to normalne, ze maz nie slucha swojej zony, przywyklam.

Wiekszosc facetow to dzieci, ktore lubia sie uczyc na wlasnych bledach. No i spoko, tylko szkoda, ze jednak ten ladny krazek spoczal w odpowiednim pudeleczku na nie wiadomo jak dlugo...jak znam zycie, to juz razej ciezko mu bedzie ja wlozyc ponownie. No ale moja w tym glowa, zeby jednak postanowil ja zakladac na weekendy... no bo po co ma sie odzwyczajac od przyjemnego ucisku malzenskiego pierscienia, niech ktos bedzie w tej rodzinie wladca pierscieni :PP

Mowiac szczerze obraczka to tylko znak, nie zmienila ona naszych uczuc do siebie, ba powiedzialabym ze jestesmy teraz chyba bardziej swiadomi tego, ze zaczelismy rodzinne zycie. Niby po slubie nic sie zmienilo, ale jednak ... tutaj juz nie jestesmy - stosujac francuskie nazewnictwo - kolega i kolezanka, tylko mezem i zona.
We francuskim spoleczenstwie jest to niewatpliwy powod do dumy i szczescia wszak panuje tutaj moda na zwiazki luzne. Nikogo tu nie dziwi kilkoro dzieci jednej matki, a kazde majace innego ojca. Wszyscy zdaja sie zyc w cudnej symbiozie, i tylko czasem sie zastanawiam jaki jest to przyklad dla tych dzieciakow, w koncu znaczenie slowa "rodzina" nabiera dla nich jednak zupelnie innego znaczenia niz chocby dla mnie.

Francja to jednak dziwny kraj, w ktorym ludzie pragna milosci ale jednak boja sie w nia zaangazowac, czasem wydaje mi sie, ze slow o milosci jest wiecej niz czynow. Potwierdza to piekno jezyka francuskiego, gdzie milosc nabiera jakiegos dziwnie erotycznego znaczenia, i tylko szkoda, ze wszystko jest tak upraszczane i sprowadzane do jednego...w koncu sex nie jest proza tego zycia. No przynajmniej nie dla wszystkich ;)

Wracajac jednak do tematu, bo jak zwykle jakos zeszlam na tory poboczne... ciesze sie jak dziecko, ze utrzymal ja na swoim palcu az caly miesiac, i troche przykro mi, ze jednak ja zdjal. Rozumiem jednak, ze bedzie mu ona przeszkadzala w pracy, na cale szczescie nie pracuje non stop, a i najwazniejsze jest to, ze obydwoje sie kochamy!

Hmmm, moze zatem i ja zdejme obraczke...ciekawe jakby na to zareagowal ;))

wtorek, 20 stycznia 2009

w biegu

Jakos tak sie wszystko dzieje ostatnimi dniami, ze nie zauwazam szybko uplywajacego czasu.
W sumie to dobrze, bo nudy w zaden sposob nie czuje, a wrecz czekam na wieczory podczas ktorych mam najwiecej czasu tylko dla siebie.

W sobote bylam na zajeciach (och jak milo bylo zobaczyc te wszystkie wesole buzie ludzi, ktorzy
tak jak i ja zmagaja sie z nauka francuskiego - dzieki temu wiem, ze nie jestem sama, ze sa tez debiutujacy-dukajacy ;)) znow mi sie jednak wydaje, ze sie niczego nie naucze, ze nadal bede tak dukac, ze rozmowa z innymi bedzie mnie peszyc...rety jak ja bym chciala juz mowic tak jak
R. niestety wiele mi brakuje, jeszcze wiele nauki przede mna.

Ostatnio w przerwie miedzy zajeciami, rozmawialam z Lidya i Salomem na temat ich wakacji w ich rodzinnym kraju czyli Ghanie. Lidya opowiadala jak swiateczny czas spedzali na rozgrzanej afrykanskim sloncem plazy, grillujac rozmaite owoce morza i popijajac smakowite drinki. Prawde mowiac, az i mnie samej goraco sie zrobilo od tych egzotycznych opowiesci Lydii. Salom natomiast mnie rozbawil setnie, mowiac, ze bardzo mu jest przykro, ze jestem juz mezatka tzn gratuluje mi, ale jednak ;) zebym w takim razie szukala dla niego dziewczyny, najlepiej takiej jak ja, czyli niebieskookiej Polki, bo jemu sie takie najbardziej podobaja :))) Zatem na przyszly tydzien mam sie pojawic juz najlepiej z nr tel jakiejs sympatycznej niewiasty, ktora chcialaby zostac zona Saloma
- pociesznego i nie powiem, przystojnego Ganyjczyka :))) Zatem moje drogie kobiety, jakby co to walcie do mnie jak w dym ;)

W sobotni wieczor jakos tak sie porobilo, ze znalezlismy sie w knajpie, ktora prowadza nasi znajomi tez Polacy, impreza sie tak dobrze rozkrecala, ze skonczyla sie cos kolo 7 rano w niedziele, dla nas troche wczesniej, bo jakos tak kolo 4 rano - padlam ze zmeczenia i niewyspania. Wrocilismy do domu kolo poludnia, a na 14ta zjechala siostra R. ze swoja rodzinka na umowiony obiad. Obiad trwal dosc dlugo ;) wiec znow poszlam pozno spac, a tu w poniedzialek skoro swit musialam sie zerwac zeby jechac na spotkanie w tutejszym urzedzie pracy.
Zatem od wczoraj jestem juz pelnowartosciowa, francuska bezrobotna ;)) ktorej przysluguje prawo do m.in. wielu darmowych kursow. Ze wgledu na to, ze francuski jest raczej do poszukiwania i do pracy jakiejkolwiek niezbedny polecono mi sie go uczyc dalej, i zaproponowano jak na razie szukanie pracy w sektorze recepcjonistek hotelowych :)) w tym celu musze jechac w ten piatek skoro swit na jeszcze jedno spotkanie, na ktorym znow puszcza mi film instruktazowy i powiedza czy organizuja jakies szkolenie dla mnie, tzn dla recepcjonistek ;)

We Francji jest taki dziwny zwyczaj, ze na wykonywanie jakiegokolwiek zajecia trzeba miec odpowiednie zaswiadczenie o skonczonym kursie w tym kierunku, poza tym nikomu nie zaproponuja pracy ponizej jego wyksztalcenia, a i pensje wowczas nie sa zanizane. Ja natomiast, ze wzgledu na jeszcze slaba znajomosc jezyka oraz na to, ze nie wiadomo czy moj dyplom da sie tutaj nostryfikowac, to nie mam co liczyc na wiele. I tak zdumiona bylam tym, ze w ogole cos mi zaproponowano i powiedziano jakie mam prawa i obowiazki.
Tak na marginesie, we Francji najnizsza pensja brutto to 1282 euro, stawka godzinowa brutto to 8,71 euro. Ja o wyzszej pensji jak na ta chwile nie mam co marzyc, zatem pozostaje mi wkuwac francuski na przyslowiowa blache. Oby to nastapilo jak najszybciej!

Mowiac szczerze boje sie tego momentu, kiedy okaze sie ze dostane prace. Zaraz nachodza mnie watpliwosci czy dam sobie rade, gdzie ta robota bedzie, jak bede dojezdzac, no i czy w ogole sie dogadam czy wlasnie na tym polu nie polegne po calosci.
Niby nie ma co myslec i gdybac, zaczne sie zastanawiac i martwic jesli sie juz cos pojawi. Taaaa tylko dlaczego jakos wcale mnie to nie uspokoilo...nic to czas pokaze jak sie sprawy uloza.

Poza tym poczynilismy dzis pokazny zakup, pod postacia nowego telewiozora o ekranie tak plaskim, ze az mu zazdoszcze ;)) teraz jeszcze trzeba zmienic metraz mieszkania ... zeby tv mial jakis wyglad ;))) No wlasnie nowego domu tez szukamy, ale nie jest to takie latwe, na to tez trzeba czasu. Umowa wynajmu tego domu konczy nam sie 1 wrzesnia mamy wiec jeszcze troche czasu na poszukiwania, ale wiadomo im szybciej tym czlowiek bardziej zadowolony :))
Aaa i jesazcze z pewych nowosci jest to, ze Moj Malzonek rozpoczal starania o uzyskanie obywatelstwa francuskiego. Papierow do tego trzeba nazbierac caly stos, i troche to potrwa, a ja jako ta, ktora humanistycznie znacznie lepiej od Niego predysponowana jest, musze zajac sie pisaniem roznej masci pism i podan. Poza tym znalezlismy adwakata, ktory mozliwe, ze sie podejmie reprezentowania R. w sadzie w sprawie Jego Syna.

Zatem dzieje sie wiele, a ja naprawde z utesknieniem czekam na chwile kiedy bedzie spokojniej, kiedy nie bede musiala sie wszedzie tak spieszyc. Teraz leze ja sobie juz spokojnie w lozku, i katem nosa ogladam jakies francuskie filmidlo, ktore ma nawet ciekawa fabule i mysle o tym,
ze jeszcze 3 lata temu wszystko wygladalo inaczej... nawet ja sama bylam inna. Te zmiany jednak jak najbardziej mi odpowiadaja, wszak ida w dobrym kierunku :))) ku lepszemu!!!

A na koniec, zdjecie zrobione przez okno w sali, w ktorej mamy zajecia.
Nie powiem milo jest edukowac sie w tak pieknych okolicznosciach...przyrody ;)

czwartek, 15 stycznia 2009

normalnosc

No dobrze, koniec utyskiwnia.
To chyba znaczy, ze wrocilam do siebie po tej ilosci wrazen przywiezionych z Polski. Czuje sie znacznie lepiej, nadal mam kociol w glowie i wiem ile mnie papierowych przepraw czeka, jak miedzy innymi wymiana paszportu przez konsulat, a to znaczy, ze czeka mnie podroz do Lille. Zatem jeden dzien bede musiala na to poswiecic, a i ubozsza bede o 100 eurakow. No ale potrzebne mi on jest jak nowy komp, ktory juz mi zakupil Moj Malzonek. Mielismy go przywiezc z Polski ale wyszlo jak wyszlo, ze w poniedzialek stalam sie szczesliwa posiadaczka cudnego laptopa, z ktorego korzysta w tej chwili nie kto inny, tylko Moj Osobisty Malzonek rozwalajac nieprzyjaciela w grze odnalezionej pod choinka. I tak sie tylko zastanawiam czy ten prezent to tak naprawde byl dla mnie ;) Coz, dzielic sie nalezy, w malzenstwie tym bardziej ;) Najwazniejsze, ze obydwa sprzety maja dostep do sieci wiec kazdy moze korzystac z internetu kiedy tylko chce. Niewatpliwie skonczyl sie ten czas kiedy musialam opuscic miejsce przy biurku oddajac je we wieczorne wladanie Mojego Meza. Plusem tych wieczorow bylo ogladanie przeze mnie polskiej telewizji, rozwiazywanie krzyzowek i czytanie ksiazek, ktorych jeszcze nie doczytalam. Czytam wolno zeby mi sie za szybko polska literatura nie wyczytala :)
Zmienilo sie wiele, przede wszystkim pozegnalismy polski dekoder stacji ze sloneczkiem, ksiazka zostala mi juz tylko jedna (na szczescie z bogata iloscia stron, i to bez obrazkow ;)) oraz krzyzowki prawie nie naruszone. Staram sie powrocic do prozy zycia, choc nie jest to latwe. Odzwyczailam sie od gotowania obiadkow, bo wiadomo urlop od garow mialam. No i teraz w telewizorze tylko po francusku gledza, mam nadzieje, ze to pozytywnie wplynie na moje zycie. Nie zagladam na zadne strony z informacjami z Ojczyzny, z braku czasu, a i zainteresowana jestem jak na razie srednio. Rodzina sie stesknila za nami, Moja Tutejsza Bratnia Dusza tez tesknote czula, i to nawet nie za tym serem bialym i ptasim Mleczkiem, ktore ode mnie dostala jako pamiatke z podrozy do Polski ;) Ech dobrze jest wrocic przekonujac sie, ze Inni na nas czekaja...
A jutro badz po jutrze... lece na wyprzedaze, na ktorych naprawde mozna kupic fajne rzeczy, bez zbytniego odchudzania portfela.
Normalnosc... a co to w ogole jest...chyba mialam na mysli leniwe przemijanie... eeee no to jak na razie jej nie mam :))

niedziela, 11 stycznia 2009

poczatek

Powrocilam na blogowe przestworza, opuscilam onetowe strony na dobre. Moze tutaj bedzie bardziej przytulnie i intymnie.
Wrocilismy do domu, a ja cala w strachu. To chyba wynik tego, ze mimo tego, ze jest po staremu to czuje sie jakos inaczej. Po slubie jest wiele rzeczy do zalatwienia, poza tym nie ma co ukrywac finansowo jestesmy zagubieni. Moj strach jest podobny do tego kiedy przyjechalam tutaj po raz pierwszy, to raczej lek, obawa czy uda nam sie wyjsc na tzw prosta. Czy uda nam sie zrealizowac nasze plany. Tak bardzo bym chciala zeby bylo dobrze.
R. widzi, ze cos jest nie tak, a ja nie potrafie tego powiedziec, ze tesknie za rodzina i to cholernie, za przyjaciolmi...chyba tak podswiadomie ciezko mi sie pogodzic z pewnymi stratami. Juz nie uczestnicze w zyciu towarzyskim tak jak kiedys, nie spotykam sie z przyjaciolmi, czuje ze jest inaczej. Poza tym i tutaj nie czuje sie pewnie, jesto wynikiem tego, ze jezykowo nadal nie jestem alfa i omega. Dzis R. powiedzial mi, ze w Leclerc'u otwieraja nowa kawiarnie i potrzebuja ludzi do pracy. Kiedy to uslyszalam to serce mi zaczelo bic mocniej ze strachu nie ze szczescia, ze moze fajnie, ze sie cos pojawia...w srodku skulilam sie w sobie, jak dzieciak. Od powrotu do domu mam nie najlepszy czas, moze to oznaka tego, ze znow musze sie zaklimatyzowac, a moze to wynik tego, ze rozmyslam nad problemami, ktore lada dzien moga sie pojawic. Nie ma we mnie optymizmu i radosci zycia, chyba zostawilam je gdzies na lotnisku...oby zlapaly jak najszybciej samolot i wrocily do mnie!