Strony

wtorek, 29 czerwca 2010

Klimat

no chyba mi on w ogole w tej Alzacji nie sprzyja!
Od kiedy tutaj przyjechalismy walcze z katarem i jak na razie przegrywam!
Kiedy mieszkalismy na polnocy skonczyly sie moje wszelakie problemy z przeciekajacym nosem, a teraz znow... zwariowac idzie!
Moze jestem na cos uczulona, bo kicham na potege, ale na Boga, testy mialam robione w 2007 roku i nic nie wykazaly, zreszta wowczas okazalo sie, ze jestem chora na koklusz! Teraz na pewno nie jest to koklusz, bo nie kaszle, chyba, ze cos zadrapie w gardlo, no ale bez chusteczki ruszyc sie nigdzie nie moge... wnerwia mnie to jak cholera, bo lato w pelni, upal jak na piaskach pustyni, slonce prazy jak w Emiratach Arabskich a ja laze z conajmniej paczka chusteczek w torbie i zazwyczaj sciskam jakas w rece - fuj!
Najgorzej jest rano, i wieczorem, w poludnie jakos idzie wytrzymac, ale wieczorami zatyka mi sie nochal, jest w nim sucho i przez to wszystko bardzo mi sie ciezko oddycha, i laze z otwarta paszcza jak jakis niewydarzony egzemplarz ludzki.
Nie wiem jak jeszcze dlugo potrwaja te upaly, ktore daja popalic wszystkim, ale oby juz niedlugo... nie ma kurza stopa zadnego wyposrodkowania, harmonii, ot jak ma byc cieplo to daje ponad 30°C jak zimno w przeginka w druga strone... lato jest fajne, ale takie z 25 kreskami na plusie max, cala reszta to patologia, odchylenie od normy!

A z innej beczki to dodam, ze w niedziele znow bedziemy we trojke, tzn przyjezdza syn mojego R. a dokladnie to R. po niego jedzie. Znow bede z nim calymi dniami, bo R. pracuje do 18tej... nie tak to wszystko mialo wygladac, no ale nic na to sie nie poradzi.
Trzeba bedzie mu jakos czas zorganizowac, zeby sie nie nudzil chlopak.
Powiem szczerze, ze co raz mniejszy entuzjazm mam jak mysle o przyjezdzie syna R. jak sie tak zaglebiam w powod tego mniejszego entuzjazmu to wychodzi mi, ze najzwyczajniej w swiecie czuje sie przez syna R. kompletnie ignorowana i niewazna. Dziwne to bardzo, ale po ostatniej naszej wizycie u niego takie wlasnie odnioslam wrazenie. Nic to najblizszy czas pokaze jest jak naprawde, i tak po cichu bardzo bym sie chciala mylic!

Najgorsze jest to, ze pozniej tak bardzo boli serce. Mnie, a jeszcze mocniej mojego R. i tego chyba nie trzeba kompletnie nikomu tlumaczyc.

No ale tak wracajac do klimatu... w tym mieszkaniu, w ktorym teraz mieszkamy czuje sie bardziej po domowemu, i bardziej przytulnie niz w domu na polnocy... posune sie nawet do stwierdzenia, ze lubie to mieszkanie, i dobrze mi w nim z moim kochanym R. lepiej niz na polnocy... bo w ogole to moj R. sie jakos naprawil tutaj, i ja sie nie czepiam nazbyt czesto, czuje lepsza jakosc naszego zwiazku, jakbysmy weszli na jakis kolejny poziom... no to chyba klimat nam sprzyja... ech, a kichac na ten katar... moze zima przejdzie!

wtorek, 22 czerwca 2010

Lato

od wczoraj sie rozgoscilo, swieci sloncem w oczy, i przekonuje, ze juz w ten weekend temperatura da nam popalic. No i super, mnie to pasuje, tylko jest jeden problem, przytylam i zle mi z tym. Zatem co by zlikwidowac problem nalozylam sobie kaganiec i pilnuje tego co jem. Minus taki, ze nie moge w tej chwili pozwolic sobie na kupowanie tego co mi sie chce, i czego mi potrzeba wiec jem dosc niedbale. Nic to postaram sie jakos z tego wybrnac i przede wszystkim zapanowac nad apetytem na slodycze!! Zgrozo, to moj wrog, wiec jak mawiaja Ci co to lubia popic, leje tego wroga w morde... tylko dlaczego akurat w swoja?!?! Bez sensu! Wiec szlaban na takie smaczki, szczegolnie, ze za 2 tygodnie przyjezdza syn R., i cos kolo 10 lipca przyjezdza moj osobisty tesc do szwagierki, moze sie wiec zdarzyc, ze i my sie tam pojawimy i nie chce sie pokazac z tej strony, z jakiej widac mnie teraz... no to czasu mam niewiele, ale tak to jest jak sie czlowiek budzi na ostatnia chwile.. wrecz z przyslowiowa reka w nocniku... cholera oby nie bylo dla mnie za pozno!

P.S.
Wczoraj Francja swietowala pierwszy dzien lata bawiac sie przy muzyce. Pierwszy dzien lata to i Fête de la Musique... tak swietowali, ze spac sie nie dalo, niby mam 10 min spacerkiem do starowkowego rynku, ale coz decybele nie znaja ograniczen, to i probowaly sie wdzierac do naszego mieszkania, uderzajac w okna... pozostalam jednak twarda i dalam im odpor opuszczajac rolety zewnetrzne... no to przy odchudzaniu tez musze sobie tak zrobic, najlepiej zakleic otwor gebowy, zeby nic do niego nie wpadalo nadprogramowego!

I to tyle w temacie na dzis... w sumie to o niczym ten post.... no bo i nie dzieje sie nic interesujacego o czym mozna by pisac... przynajmniej na razie! :)

piątek, 18 czerwca 2010

Ten wczorajszy mecz...

ogladalismy w knajpie, wraz z innymi kibicami druzyny francuskiej.
Atmosfera byla w miare fajna, za to mecz - co ja bede mowic, wszyscy wiedza jaki on byl - dumna jestem za to z innych Francuzow, ze potrafili sie cieszyc z sukcesu Meksyku, w koncu jakby nie patrzec wygral lepszy!!!

A z tego wszystkiego to mi sie przypomina wypowiedz szanownego trenera Domenech'a, ktory zapytany: "czy zawodnicy sa przygotowani do tego meczu?" odpowiedzial: "mam nadzieje".
I tym o to wesolym akcentem koncze moj malutki wpis, a po poludniu czekam na "mam nadzieje" dobre spotkanie niemieckiej druzyny ze slodkim Lukaszkiem P. w roli glownej!

;)

czwartek, 17 czerwca 2010

No to moge juz powiedziec

mam to na papierze, czarno na bialym i wcale mi sie nie przysnilo, i choc wszyscy mi mowia, ze to niemozliwe, bo nie znaja nikogo komu by sie cos takiego przytrafilo! ... no ale do rzeczy!

W tamtym tygodniu, dokladnie w 2. miesiacu naszego mieszkania w miescie na eM. bylam na tescie jezykowym.
Skierowana zostalam tam z Pôle emploi, gdzie podczas spotkania z doradca sama sie o kurs jezykowy upomnialam.
Poszlam tam z mysla, ze bedzie to zwykla gadka, taka jak zawsze przed kursem jezyka kiedy to musza sprawdzic do jakiej grupy mnie wsadzic, i coz... byla gadka, a przemila kobitka walkowala mnie przez godzine!

Na wstepie naszej rozmowy pani mnie zapytala czy ja rozumie, przez co chwilowo poczulam sie jak w "Wielkiej Grze" tylko ta pani testujaca nijak nie byla podobna do Stanislawy Ryster.

Odpowiedzialam twierdzaco, no bo przeciez rozumiem co sie do mnie mowi wiec nie bylo sensu twierdzic inaczej. Uslyszalam, ze test bedzie skladal sie oczywiscie z czesci mowionej, pisanej oraz bedzie rozumienie tekstu...

Na szczescie kobita byla oaza spokoju i czesto sie usmiechala. Do pracy z wariatami nadawala by sie idealnie... moze dlatego tak dobrze sie czulam w jej towarzystwie, a stres jakos prawie calkiem ze mnie wyparowal wraz z uplywajacym czasem.

Rozmowa okazala sie nie tylko rozmowa o codziennosci, rodzinie, zyciu ale przede wszystkim o moim wyksztalceniu i doswiadczeniu zawodowym, nawet musialam przejsc przez pseudo rozmowe kwalifikacyjna! Prawde mowiac pierwszy raz od kiedy jestem we Francji spotkalo mnie cos takiego!! Nie bylam przygotowana na takie pytania, odnalazlam sie jednak jakos w tej sytuacji i jakos z tego wybrnelam... najwazniejsze, ze nie poddalam sie i walczylam dzielnie :) Najgorzej bylo z pisaniem, bo juz na poczatku mowilam, ze mam z tym problem... ale okazalo sie, ze i z tym jakos daje sobie rade... czasem pisalam fonetycznie, ale dalo sie zrozumiec ;) Zrozumienie tekstu tez nie bylo jakas tragedia, podolalam i temu.

Kiedy test sie skonczyl pani nie chciala mi powiedziec jaki jest jego wynik, stwierdzila, ze wszystkie informacje dostane poczta. Nastepnie zapytala mnie jeszcze w jaki sposob chciala bym sie uczyc jezyka, czy w trybie wolniejszym czy intensywnym. Odpowiedzialam, ze oczywiscie intensywnym wszak chce jak najszybciej znalezc prace, poza tym nie pracujac jestem dyspozycyjna, nie mam bowiem zadnych dodatkowych obowiazkow.

No i stalo sie... zaproponowano mi wlasnie to, w co nikt nie mogl uwierzyc, bo takie rzeczy nie zdarzaja sie ponoc prawie nigdy!!
Zatem mam miec kurs polaczony ze stazem!
Kurs trwajacy 35 godzin tygodniowo, czyli tyle ile normalny tydzien pracy statystycznego Francuza. Bedzie on polegal na tym, ze w poniedzialek i wtorek bede miala francuski (przez 7 godzin dziennie), a w srode, czwartek i piatek bede miala staz najprawdopodobniej w zlobku (rowniez 7 godzin dziennie), bo to miejsce pracy akurat najbardziej mi odpowiada, szczegolnie, ze tutaj chce zostac assistance maternelle, pracowac z dziecmi.
Oczywiscie przyjelam takie rozwiazanie z radoscia, i poniekad z wielkim zaskoczeniem, szczegolnie, ze jak uslyszalam od pani maja mi za to placic, gdyz kurs i staz zajmuja mi rzeczone 35 godzin w tygodniu zatem to tak jakbym pracowala na etacie! Nie wiem jaka ta kasa, tzn ile tej kasy, bo mi pani nie potrafila powiedziec, ale mam cicha nadzieje, ze choc na waciki wystarczy... w liscie tez nic na ten temat nie ma...
Nie powiem, ale podekscytowana jestem bardzo, dumna z siebie, ze cos mi sie w koncu udaje, i tak sobie mysle, ze z tym moim jezykiem nie jest chyba tak tragicznie skoro cos takiego mi zaproponowali. Oczywiscie, ze wynik testu jest jaki jest, bo pani ocenila moj francuski na poziom A2. Zatem z tego co wyczytalam i zrozumialam z owego listu z wynikami, ktory jest tak napisany, ze chyba trzeba miec co najmniej C3 zeby go zrozumiec ;D, to potrafie porozumiewac sie swobodnie z podstawowym zasobem slownictwa... z pisaniem jest troche gorzej, ale mozna zrozumiec o co mi chodzi, i nie mam problemu z tworzeniem krotkich rzeczowych zdan.
Zatem ...
jakby nie patrzec zawsze moglo byc gorzej
:) A po tym nowym kursie to na 100% powinnam byc na poziomie conajmniej B1 :) ambicje mam na B2 i zamierzam to osiagnac!
Na razie jednak mam jeszcze wolne, szukam sobie pracy ale raczej nie na umowe, bo jak mnie ktos zatrudni na umowe to strace owy kurs, a tego nie chce!
Dopiero 14 wrzesnia mam spotkanie organizacyjne dotyczace kurso-stazu... a dokladnie od pazdziernika przez 4 miesiace bede intensywnie sie uczyc no i pracowac... no to zle chyba nie jest, co? Przynajmniej bede miala o jedna pozycje wiecej w CV!

No i szczesliwa jestem, pomimo tego, ze nie mam pracy na juz, i zadna kasa mi nie wpada do kieszeni. W sumie wiec nadal bedziemy zyc z jednej pensji mojego R. i nic sie nie zmieni przez najblizszy czas. Jednak mam nadzieje, ze dzieki tej najblizszej jesieni ruszy sie cos w moim zawodowym zyciu i skonczy sie moje siedzenie w domu, przynajmniej te 4 miesiace zapowiadaja sie ciekawie! A wiadomo jak czlowiek nawiaze jakies kontakty to wszystko wyglada inaczej, i moze sie uda gdzies zahaczyc :)

I wiecie co powiem Wam na koniec, ze tak najbardziej to ucieszyla mnie radosc i duma, ktora uslyszalam w glosie mojej mamy oraz dumne i cieple spojrzenie mojego R, kiedy streszczalam im moja rozmowe testowa ;) Poza tym nowo poznana francuzka kiedy uslyszala jak z nia rozmawiam i kiedy powiedzialam jej ze jestem we FR 2 lata i 7 miesiecy, a w sumie mowie od jakiegos roku, bo wczesniej sie balam cokolwiek z siebie wyartykulowac... to rzekla mi: "chapeau"...
Skromna wiec nie bede, bo jednak nie ona jedna mi tak powiedziala... coz trzeba sie cenic i przede wszystkim wierzyc w siebie, pomimo tego, ze w tabelkach kwalifikuje sie czlowiek na A2 ;)

No to co... zapowiada sie calkiem niezle, a jak bedzie to powiem w okolicach listopada :))

niedziela, 13 czerwca 2010

11 przykazanie emigranta

I pamietaj....

nie wdawaj sie w blizsze relacje z Polakami pracujacymi za granica tylko na czasowym kontrakcie!!

Tacy zawsze usmiechaja sie do Ciebie przyjaznie, a za chwile za twoimi plecami obrobia ci tylek.

No i to tyle w temacie.

sobota, 12 czerwca 2010

spotkanie


Jak widac na zalaczonym obrazku bylo fajnie :))
Prawde mowiac czlowiek sie nagadac nie mogl... baby, jak to baby czuja niedosyt, bo wiadomo, ze kobitom to sie geby nie zamykaja, Zeby nie bylo, to nie mowie, ze wszystkie cechuje ta gadatliwosc, no ale jednak znaczna wiekszosc :)) Faceci tez w sumie nie odbiegaja od tej normy, szczegolnie, ze jakos naturalnie podzielilo sie to nasze grono na meskie i zenskie.
Rodzaj meski pod postacia 3 doroslych oraz 2 niepelnoletnich naturalnie przeniosl sie na taras domu, tak nawiasem mowiac slicznego domku, z dusza... no ale to akurat logiczne, bo wlasciciele tego domu sa wyjatkowi. :) Poniekad przypominali mi mojego brata i bratowa, nie fizycznie, ale za to mentalnie :))

Czas nam minal wprost zabojczo szybko!! Nawet sie nie zorientowalismy, kiedy przyszla godzina 18. Bardzo sie ciesze, ze tam pojechalismy, ze moglam/moglismy poznac tych fajnych ludzi :)) Kazdy przepelniony roznymi doswiadczeniami zycia we Francji. Do jednego doszlismy wniosku, ze jednak Polak na "obczyznie" nie jest taki sam, po prostu trzeba trafic na odpowiedniego osobnika :) Bedac na spotkaniu nie szukalam przyjazni, dlatego nie czuje sie rozczarowana, czy zawiedziona, wrecz przeciwnie czuje sie bardzo zadowolona, bo teraz mam poczucie, ze nie jestem tutaj calkiem sama, zawsze moge zadzwonic, pogadac, albo ktos dzwoni do mnie :))

Dzieki wymianie informacji pomagamy sobie wzajemnie, nie spotkalam sie z zadna zazdroscia, zawiscia, ba co dziwne kazda z nas wspiera druga, ladujemy sobie akumulatory, w zadnym wypadku nie podcinamy skrzydel. I prawde mowiac dobrze wiem, ze wszystko to dzieki temu, ze po prostu jestesmy osobami o podobnym toku myslenia i wrazliwosci, nie z kazdym przeskoczyla ta magiczna iskra, ale nic porozumienia istnieje :)
Ciezko w sumie opowiedziec w szczegolach o tym spotkaniu, jako, ze glownie jedlismy, pilismy i gadalismy.... na koniec pojawila sie mega burza i ulewa, ale w sumie byl to dobry akcent, bo jakby nie patrzec spotkanie bylo nazwane "powodziowym" :)) O i wlasnie, zapomnialam dodac, ze kazdy przywiozl co mogl i naprawde sporo tego bylo, a jutro kolezanka, u ktorej goscilismy (pierwsza po lewej na zdjeciu) wywozi wszystko do Niemiec, a stamtad pomoc jedzie do Sandomierza.

Mowiac szczerze od tego spotkania troche sie poprawilo moje samopoczucie, czuje sie troche lepiej w miescie na M. i poza tym wydarzylo sie w tym tygodniu jeszcze cos, co sprawilo, ze jednak z odrobina optymizmu zaczynam spogladac w przyszlosc... no ale o tym bedzie w przyszlym tygodniu :)) Lubie dozowac emocje... bo co to za atrakcja zezrec od razu wisienke z tortu :DD

Tymczasem uciekam i zycze Wam milego weekendu :)) Moj bedzie mily, bo znow zapowiada sie towarzysko, nawet trzeba bylo dokonac pewnych zmian, bo w jeden wieczor nie da sie obskoczyc kilku osob, szczegolnie, ze dzis ma byc grill... a w ogole to nie wiem czy Wam juz mowilam, ze jezdze po miescie samochodem.... tylko ciiiiii nie powtarzajcie nikomu, bo w cholere nie dadza mi prawa jazdy!!! A ja chcialabym najpozniej w przyszlym roku w koncu je zrobic... no oczywiscie tutaj, nie w PL, tutaj jakos latwiej mi ta jazda przychodzi i same egzaminy wydaja sie latwiejsze... no ale zobaczymy jak bedzie, na razie jest jak jest i staram sie nie robic tego za czesto, bo wiadomo licho nie spi!! ;))

środa, 9 czerwca 2010

Matko z corka....

"Jak codzien rano bulke maslana, popijam kawa, nad gazety plama" ... taaa no w sumie to nie tak dokladnie bylo jak w piosence Perfectu, choc kawe spijamy, i nie nad gazeta tylko przed odbiornikiem TV, ktory ustawiony jest z rana na francuski kanal informacyjny, wiecie takie TVN24 albo jaki inny polski grzyb.

No i tak gapimy sie bezmyslnie w ten ekran, pijemy kawe, sluchamy wiesci o tym, ze Angela posuwa sie do radykalnych ciec w wydatkach glownie socjalnych, by uchronic swoj kraj od kryzysu, i ze oczywiscie jej krajanie juz za to kolki na jej glowie ciosaja. Potem leci na zywca relacja z uspionego jeszcze miasta w RPA, gdzie za niecale 48 godzin rozpocznie sie najwieksza impreza pilkarska na swiecie - na, ktora tak nawiasem mowiac czekam z radoscia i niecierpliwie, bo futbol to ja lubie ogladac - opowiadaja o ekipie "naszych" czyli les Blues, ktorzy przygotowuja sie do rozgrywek i zaraz o tym, ze maja najdrozszy hotel ze wszystkich ekip mundialu, komfort pelna geba... a ja sie tylko zastanawiam, dlaczego oni o tym teraz truja, skoro juz od jakiegos czasu wiedzieli, ze Francuzi beda grali w Mistrzostwach Swiata, i spac przeciez gdzies musza... ktos wiec zgodzil sie na taki hotel, na takie stawki... po co wiec teraz wywlekac takie glupoty, zamiast cieszyc sie tym, ze pilkarze beda mieli wypasione miejsce na regeneracje i relax... i zycze im tylko, zeby doszli w tych mistrzostwach jak najwyzej, bo jak nie to ich ludzie zezra zywca, pewnie za ten hotel tez!
Dyskutujemy sobie tak z R. o tych wiesciach, kiedy po chwili podaja news...
jak lezalam tak wstalam i wyprostowalam sie jak tyczka od grochu, co to go moja ciocia w ogrodku hodowala.... news brzmial tak...

"W towarzyskim spotkaniu Hiszpania : Polska, Hiszpania wygrala 6:0"

tutaj pojawil sie ironiczny usmiech pani prowadzacej, a ja juz nawet nie sluchalam tego dalej... zal mi po prostu naszej ekipy, trenera, i w ogole jako Polka poczulam sie okrutnie zazenowana i zawstydzona! Zazwyczaj nie mowia o takich dziwnych spotkaniach futbolowych, jednak to widac nadawalo sie do pokazania nawet we francuskiej telewizji informacyjnej...
Od razu sie zjezylam, bo o powodzi w PL to nie mowia, za to o ciagle wyciekajacej ropie w USA i owszem... I od razu naszla mnie mysl, ze jednak kazdy kraj lubi sobie pouzywac na tych co to im sie noga podwinela, i nie ma znaczenia jakiego koloru skory jestesmy, w co wierzymy, co zjadamy na sniadanie i ile zarabiamy... po prostu kazdy czeka na jakas sensacje...bo bez sensacji nie ma newsa...
Dlatego teraz slucham sobie radia... mojego ulubionego Cherie FM tu przynajmniej jest lagodnie i nie ma zadnych wiesci, no oprocz pogody, a ze dzis goraco to mi to bardzo pasuje!


P.S.
ja wiem, ze miala byc notka ze spotkania... no i bedzie, tylko, ze jeszcze nie dzis :D

sobota, 5 czerwca 2010

No minal tydzien...

jak z bicza strzelil!!

Od rana krzatam sie w kuchni, warzywa na salatke gotuje, mieso musialam poporcjowac i zapakowac do mrozenia, Kocie zrec dac i licier wymienic, a w ogole to cale szczescie, ze sie obudzilam 10 min po tym jak R. wylaczyl brzeczacy budzik w telefonie bo bysmy nadal spali... zatem R. by sie do roboty spoznil na 100%. Jak wstalam od razu swoje kroki do kuchni skierowalam, bo jak przystalo na cudna zone mezowi sznytki szykuje do roboty, zazwyczaj wrzucam sie pozniej na jeszcze chwile do wyrka, i spijam kawe w pozycji horyzontalnej - dla zainteresowanych dodam, ze bez uzycia rurki!
No ale dzis wyglada to troche inaczej, zreszta fala upalow zagoscila u nas od wczoraj, wiec trzeba wydostac sie z domu (celem zakupienia pieczywa na weekend) najlepiej przed poludniem, zeby czlowiek nie splynal wraz z asfaltem. Mam jeszcze troche rzeczy do zrobienia przed tym poludniem wiec musze sie pospieszyc z tym pisaniem tutaj. W kazdym razie chcialam Wam powiedziec, ze jutro jade z R. na pewne spotkanie.

Spotkanie jest towarzyskie, zapoznawcze.
Wszystko to za sprawa powodzi w Polsce... ale po kolei.
Zatem ostatnimi czasy poznalam droga internetowa - no tak, jakze by inaczej ;) - kilka Polek, ktore mieszkaja w moim regionie, tak sobie gledzilysmy i sie zmawialysmy na spotkanie, ale wszystko sie co chwile po kosciach rozlazilo. Z niektorymi nawet przeszlysmy juz na gadki telefoniczne, no bo ile mozna pisac. I tak, nagle padlo haslo, ze trzeba pomoc rodakom w ojczyznie, ktorzy stracili wszystko podczas powodzi, przyklasnelysmy chetnie. Jedna z dziewczyn zaproponowala spotkanie u siebie w domu, przygotowanie czegos na zab, i zwiezienie do niej wszelkich darow. Pozniej wszystkie pakunki ona wiezie do Niemiec jako, ze niemieckie miasto organizuje w przyszla niedziele transport dp Polski wszelkich potrzebnych rzeczy, ktore zostaly zebrane przez ten czas.

Prawde mowiac jestem bardzo ciekawa jak bedzie, jakie sa nowe dziewczyny ich mezowie, dzieci, czy beda to znajomosci, ktore przetrwaja, ktore sie przemienia w cos stalego...
Poza tym po ostatnim poscie Ani, na temat samotnosci i Polakow za granica pomyslalam, ze bede mogla znow skonfrontowac doswiadczenia. Jak na razie bowiem oprocz paru malych wyjatkow z Polakami na "obczyznie" mialam dobre doswiadczenia, trafiaja sie oczywiscie totalne pomylki, ale powiedzmy szczerze, przeciez w kazdym stadzie moze sie trafic czarna owca!
Zobaczymy wiec jak bedzie. Poza tym jeszcze jedna rzecz... ostatnio ogladalam z R. serial "Wyjechani" na ktorym zobaczylam, ze jednak myslenie ludzi mieszkajacych za granica po to by tam zyc, a tych, ktorzy przyjechali tylko na zarobek rozni sie i to bardzo... My jestesmy w grupie tych pierwszych, zyjemy tutaj, i to jest nasz DOM... szkoda tylko, ze nasze rodziny i przyjaciele sa tak daleko od nas... Coz, zyc trzeba i nie zamierzam zasmiecac sobie glowy myslami, ze tylko w PL jesien jest najpiekniejsza, badz tylko w PL mozna zobaczyc bociany... bo to akurat nieprawda, bowiem ten polski akcent jest symbolem Alzacji, w ktorej od bocianow az sie dwoi i troi :)
Zatem nie wazne gdzie sie mieszka... bo jak ktos powiedzial "Tam dom twoj, gdzie serce twoje"...
A moje serce jest tutaj wraz z sercem R...
:))


Opowiesci z "powodziowego" spotkania zamieszcze nastepnym razem... i wowczas postaram sie zaglebic w temat, ktorey poryszyla juz Ania :)

Miejcie sie dobrze i odpoczywajcie ile wlezie!!
No i zeby juz nikogo nie zalewalo!!!