Strony

wtorek, 29 grudnia 2009

nowy rok sie zbliza

w sumie to tylko zmiana daty, nic wiecej.

Zmiany jakiekolwiek zaleza od nas samych, wiec nie licze na zadne cuda. Jedynie co mnie przygnebia to to, ze skoncze 34 lata. Chyba dopada mnie jakas chandra zwiazana z uplywajacym czasem. Wszystko to laczy sie w sumie z jednym, niemoznoscia posiadania swojego dziecka. Nigdy nie przypuszczalam, ze tak mnie to bedzie "ruszac", wczesniej dawalam sobie jakos z tym rade. Chyba jednak dosc nieudolnie skoro tak bardzo mi teraz moja bezplodnosc daje popalic. Jestem taka na siebie zla, na te cholerne niedrozne jajowody, niby to nie moja wina, ale zlosc, zal, agresja sa we mnie i za cholere nie moge tego z siebie wyrzucic. Przyklepuje tylko w sobie ta kupe gnoju i zyje dalej... a na takim nawozie dalej rosna te odczucia...

Kiedys R. powiedzial, ze sprobujemy in vitro, teraz zmienil zdanie...
Ostatnio mi powiedzial, ze moze powinnam zmienic partnera... zajebiscie mnie to zabolalo, ale dla niego takie zdanie swiadczylo o tym, ze skoro on nie moze mnie uszczesliwic w tej kwestii, to moze znajdzie sie ktos kto tego bedzie chcial... tylko, ze ja chce miec dziecko z nim, z nikim innym!! To chyba nie jest trudne do zrozumienia!!!
R. dobrze jest jak jest, nie chce juz przechodzic przez pieluchy, przez zabkowanie i ta cala reszte... majac 10 letniego syna cieszy sie, ze to ma juz za soba, teraz sa gry komputerowe, playstation, wrestling i cala ta chlopieca reszta... przezywa kazde rozstanie ze swoim dzieckim. Mowi mi, ze niby ma dziecko, ale w sumie go nie ma, bo jest z nim kilka razy w roku, i ze jego tez powinnam zrozumiec. Pewnie, ze rozumiem, ale co ze mna?
Kazde z nas chyba jest egoista.

Ostatnio zagladam na rozne strony, jak np "nasz bocian", kiedys juz tam bylam nawet zalogowana, przed HSG, kiedy jeszcze nie wiedzialam, co mi "dolega".
Teraz zagladam na forum i szukam pomocy psychologa, czytam to co pisza inne dziewczyny, kazda z nich przezywa to samo co ja, to daje mi pocieszenie, choc kiedy wiem ile jest osob, ktore cierpia tak samo jak ja, to dobija mnie to tez okrutnie.
Zla jestem, bo we Francji in vitro jest refundowane, moglabym sprobowac, ale coz z tego... moj maz nie chce, w Polsce musialabym za to placic krocie, ale... ech ... w ogole to tak strasznie nienawidze bylej zony R. i to nie dlatego, ze byli razem, to nie ta zazdrosc tylko... dlatego, ze ona urodzila dziecko!!! Dziecko R. .... tak zajebiscie czuje sie wybrakowana!!!
Siostra R. ... teraz caly swiat kreci sie wokol jej Malego, staram sie go nie brac na rece jak nie musze, nie potrafie jej powiedziec, jak mnie boli to, ze ona ma juz trzecie dziecko, a ja ... po prostu jest mi zle!
Mam nadzieje, ze wszystko minie... nie chce czuc tego wszystkiego, chce zyc spokojnie, chcialabym miec drozne jajowody, chcialabym.... chciec to nie zawsze moc!

... Boze, po co ja to wszystko pisze!!! Pojde do sklepu, kupie Kocie puszke zarcia.

niedziela, 27 grudnia 2009

w sumie to nie wiem po co to pisze

ale w sumie to takie moje poletko, taka wirtualna kartka papieru, ktora zawsze mozna wyrwac, jak ze zwyklego zeszytu.

Jest pozna noc, chlopaki spia w naszym lozku, a ja siedze z mruczaca Kota, wtulona w rekaw mojego turkusowego szlafroka, i grzejacym laptopem na kolanach.
Czuje, ze jestem zmeczona, ale nie moge zasnac...

Za duzo mysli klebi mi sie w glowie.
Miniona Wigilia byla zupelnie nie taka jak w Polsce i choc tak bardzo probowalam sobie wmawiac "magie tych Swiat" to ni cholery nie poczulam tego nawet przez moment. Swieta byly dla mnie ot dniem wolnym, niczym jakas sobota z sympatyczna kolacja, plus taki, ze dzieci byly szczesliwe, dorosli chyba tez, choc w Wigilie to wlasnie Ci najmlodsi maja byc najszczesliwsi.

Po sniegu jest juz tylko wspomnienie, i dobrze, bo takiego kolejnego ataku zimy to ja nie chce tu przezyc. Czulam sie odcieta od swiata, cale szczescie internet i telefony funkcjonowaly, jednak ten kraj kompletnie nie jest przystosowany na "Polska zime stulecia" ;)

W ogole to mialam pisac o czyms innym.

Zauwazylam jednak u siebie pewien syndrom, za kazdym razem kiedy chce pisac o tym co mnie najbardziej boli, nurtuje, to wpycham to tak mocno w glab samej siebie, ze po chwili udaje, ze tego juz nie ma, ze wszystko jest ok, zmieniam temat myslenia i zakopuje smutek w sobie.
Usmiecham sie, i zyje normalnie. Jednak co raz ciezej mi zyc z ta maska na twarzy, i choc dorosla jestem i potrafie sobie jakos radzic z emocjami tak to co czuje w tej jednej, jedynej sprawie doskwiera mi okropnie.

W sumie to nie chce dzis spac w naszym lozku... wyszlo jak wyszlo, ze T. spi z nami, a raczej ze swoim Tata... R. stwarza sobie iluzje rodziny, on wie, ze to jest tylko iluzja, ale chce sie troche oklamac, potrzebuje tego. A ja takiej iluzji nie chce, ta iluzja mnie boli, do kosci, do szpiku. Nie zdazylam jednak zaprostestowac -bo zasneli obydwoje - rano z R. porozmawiam.

Boli mnie caly czas to, ze nie bede Mama, zawsze tylko ciocia, dla kazdego dziecka tylko ciocia!!!
I nie piszcie mi prosze, ze czasem ciocia lepsza niz Matka, ze widac nie dla kazdego Pan Bog pisze to samo, ze nie kazdy musi sie spelniac w roli rodzica... mam to wszystko gdzies, wiec lepiej nie piszcie mi nic!!
Nikt nigdy nie zrozumie tego co czuje, no moze tylko ten, kto jest w podobej sytuacji do mojej, to tak jak w tym powiedzeniu, ze "glodny nie zrozumie sytego"... ktos moze sie wczuc w moje emocje, ale nigdy nie poczuje tego piekacego bolu pustki, rozrywajacego bolu w sercu, duszy, glowie, w calym ciele... kiedy widze gdy R. przytula T., kiedy ktokolwiek inny tuli swoje dziecko!!!

Za kilka lat, bede stara kobieta, potem umre i nie zostanie po mnie nic, czasem ktos o mnie wspomnie, moze popatrzy na zdjecie, mam nadzieje, ze sie usmiechnie... ale nikt nie powie "o zobacz, a tak wygladala moja Mama"... powie "a to byla moja ciocia" ....
czuje sie jak pusty worek ...

R. powie, "przeciez wiesz, ze Cie kocham, ale nie chce miec juz dziecka" .... a ja?
Chowam swoj smutek, zal, bol w siebie, placze suchymi lzami i co raz mniej sie usmiecham, co raz czesciej lapie sie na tym, ze wole zeby dzieci mnie nie lubily, nie chce ich przytulac, calowac... kazda taka chwila jest jak kolec, zostaje w ciele i rani do zywego...
... czasem po prostu chcialabym nic nie czuc...
.. jestem taka beznadziejna, nie wolno mi przeciez zazdroscic!!! Po prostu nie wolno....

Moze juz jutro wyrwe ta wirtualna kartke... mowilam, ze nic po mnie nie zostanie.

piątek, 11 grudnia 2009

CZEKOLADA

Prawda o czekoladzie ;)

Czekolada pozwoli Ci okreslic Twoj wiek!
Nie oszukuj!!!
1. Jak często w ciagu tygodnia masz ochote na czekolade? (musi to byc liczba od 0 do 10)
2. Pomnóż tę liczbę przez 2
3. Dodaj 5
4. Pomnóż rezultat przez 50. (Poczekam aż wyjmiesz kalkulator…)
5. Jesli miałaś/łeś już urodziny w 2009 dodaj liczbe 1759. Jeśli nie, to dodaj tylko 1758.
6. Teraz odejmij Twój rok urodzin (czterocyfrowy!).
Rezultatem jest trzycyfrowa liczba.
Pierwsza liczba pokazuje ile razy w tygodniu masz ochote na czekolade...
Pozostale liczby to...
Twój wiek !! (Taaak!!! Twoj wiek !!!)
Rok 2009 jest jedynym rokiem kiedy to funkcjonuje.
Pokaż tę wiadomość trzem kobietom -schudniesz wtedy 2 kilo!

Pokaż tę wiadomość wszystkim znajomym którzy lubią czekoladę ... i schudnij 5 kilo!!
Ale jesli nie pokażesz jej - utyjesz 10kilo!!!! :)))
Dlatego pokazałam tę wiadomość wszystkim ;)
To ryzyko bylo zbyt wielkie... ;-) :)))

P.S.
znalazlam to dzis na pewnym blogu i oczywiscie przekopowialam, mimo wszystko wolalabym nie przytyc tych 10 kg, zatem wolalam nie zapeszac hehehe
A w ogole to cholera.... jak w morde strzelil, wynik mnie powalil!!
:)))

czwartek, 10 grudnia 2009

ciezko

i w zyciu i w kwestii pisania bloga.

Nic nie jest poukladane, zyje dniem dzisiejszym choc o przyszlosci musze myslec.
Za 10 dni nasza pierwsza rocznica slubu, za 10 dni bedzie z nami Tomek... a w przeciagu tych 10 dni moze sie wydarzyc wiele, bardzo wiele... ale wole nie kusic losu!

Jak na razie dostajemy kopniaki z kazdej strony, jeszcze sie nie uodpornilam sie na bol, nie bede sciemniac brak kasy wiaze nam rece, ciezko wyjsc z tego dolka, pisac o tym temacie mi sie nawet juz nie chce.

Wierze tylko w to, ze to okres przejsciowy, byc pod wozem widac musi byc kazdy... nawet we wtorek kiedy poszlam na tutejsze targowisko okazalo sie, ze kazdy cierpi z braku gotowki, handlowcy placza, bo towar nie schodzi, a to przeciez juz czas przedswiateczny... widac na ludzkich twarzach zawod, niezadowolenie... wcale sie nie dziwie w koncu kazdy ma taki sam zoladek, potrzeby, oczekiwania... kazdy chce zyc na poziomie, zapewnic swoim bliskim dobre zycie.

Jakos w takim czasie grudniowym, kiedy wiekszosc ludzi ogarnia szal zakupow boli mnie to bardzo, dokucza, ja sama chcialabym moc sprawic jakis prezent swojemu mezowi, bo akurat wraz ze Swietami nasza rocznica idzie prawie w parze... ha moze najlepszym prezentem jest po prostu to, ze jestesmy ze soba hehehe

Nadal szukam pracy, teraz sprzatalam u mojej szwagierki, oprocz tego robie jej prasowanie... nie powiem moglabym sie tym zajac czesciej, bo zarobek jest z tego oki, a praca... w sumie bardzo to lubie :) Po poludniu mamy jechac do agencji pracy, dzieki szwagierce maja mnie z tej agencji wyslac do pracy, praca okropna przy rybach... co najgorsze, ze w lodowkach.... wole nie skupiac sie na negatywach, przy pozytywnym mysleniu trzyma mnie tylko wizja tego, ze jest z tego jakas wyplata... rety, rety, rety.... az mi sie wyc chce!!

Nic to, nie raz czlowiek siedzial w gownie, i z tego wychodzil, wiec wierze, ze i tym razem razem z niego wyjdziemy... dobrze, ze sa ludzie, ktorzy nam pomagaja, bez nich to chyba bysmy juz dawno niczym Tytanic... poszli na dno...
.....bedzie dobrze...
... bedzie dobrze i jest dobrze... musi byc dobrze, w koncu zaslugujemy na to, zeby bylo dobrze!! :)

poniedziałek, 9 listopada 2009

Podniecenie

siega juz ono u mnie przyslowiowego zenitu.
Mama przyjezdza lada chwila, zostal mi jeszcze jeden pokoj na poddaszu nie posprzatany. Pare detali do zrobienia i przede wszystkim sterta prania, ale mam nadzieje, skorzystac w tym tygodniu z pralki szwagierki chocby sie walilo i palilo, nie mam wyjscia!

Wczoraj bylismy pierwszy raz na mszy w kosciele, ale na takiej polskiej mszy.
Rety jak mi tego brakowalo.
Od razu poczulam jak mi stres odchodzi, a poza tym czytanie i kazanie bylo bardzo trafione, jak to sie mowi Palec Bozy dziala, Duch Swiety robi swoje :)))

Spotkanie po mszy bylo jeszcze bardziej sympatyczne :)) poznalismy sporo ludzi, m.in. ciekawa pare narzeczonych. Ona Francuska, on Polak, rozmawiaja ze soba po angielsku, bo w Anglii mieszkaja i pracuja :)) Nie powiem, ale zabawne to bardzo :) Slub w wakacje, wlasnie w tym kosciele.
Po krotkiej rozmowie o pracy, zyciu w Anglii okazalo sie, ze obydwoje sa zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Do Anglii z Francji nie jest daleko, tunelem pod la Manche jakies 30 min drogi. Opowiadali, ze z praca juz nie jest tak lekko jak kiedys, w sumie to i tak jak u nas. Tylko, ze tu raczej nigdy nie bylo az takiej hossy na rynku pracy, jak w Anglii.
Naprawde ciesze sie, ze tam pojechalismy, i juz nie moge sie doczekac nastepnej mszy, ktora ponoc bedzie obfitowala w lepsza frekwencje i nastroj mysle, ze juz bedzie swiateczny. Poza tym wraz z ksiedzem pojawia sie rowniez oplatki :)

Zyciowo czuje sie jakos dziwnie, i nie potrafie dojsc do przyczyny tego stanu. Moze to stres... jesien... za duzo myslenia o malzenstwie... ale tak to jest kiedy sie kocha, zalezy wowczas czlowiekowi na szczesciu i zadowoleniu .... ech kocham tego mojego wrednego chlopa...
Podpisala rownie wredna, ale za to jaka kochana Baba :PP

Kiedy rodzi sie nowy czlowiek, to

jest fajnie, ale jeszcze fajniej jest chyba nie czuc nic, kiedy ow fakt ma miejsce.
Znieczulic, osuszyc lzy, przybrac maske usmiechu, zyc normalnie, nie sluchac, przede wszystkim zamknac serce, wtedy tak nie boli.

czwartek, 5 listopada 2009

!!!

Moja szwagierka rodzi - a ja w stresie!!
Za duzo mi sie rzeczy dziwnych dzieje ostatnio, nie mam nad pewnymi sprawami kontroli zupelnie!!

Szwagierka miala termin na 20 listopada, a tu bach dzwoni do mnie dzisiaj, ze sie wlasnie zaczelo i, nie jest rozowo. Lekarze zecydowali o cesarskim cieciu. Mam nadzieje, ze wszystko bedzie ok!!!
Z tej przyczyny jej 2 dzieci bedzie od dzis u nas pomieszkiwac... a ja jakos kompletnie nie jestem na to przygotowana choc powinnam byc!! No i nawet nie wiem jak dlugo to potrwa!!

Poza tym mamy problem z lazienka. Leci woda spod plytek, w rogu lazienki. Ostatnio zalalo mi prawie calutka lazienke, zebralam 3 wiadra wody, wczoraj tylko 1,5 ale za to ciagle wykrecalam reczniki - rece mnie bola maksymalnie!! A wszystko to dzieje sie wowczas kiedy zaczyna lac deszcz... oby w najblizszym czasie nie padalo!! Bo naprawde jestem wykonczona!! Cale moje wczorajsze sprzatanie poszlo sie ... no wiadomo co.... moge sprzatac od nowa, ale zrobie to chyba dopiero kiedy wlasciciel cos z tym zrobi... dzis po poludniu po raz kolejny sie pojawi i mam nadzieje, ze cos wymysli bo mnie kurwica strzela, w koncu trzeba uwazac, najlepiej z domu sie nie ruszac, zeby nie doszlo do "potopu szwedzkiego". R. oczywiscie uwaza, ze za duzo do glowy biore i niepotrzebnie sie denerwuje, w koncu nie mam na to wplywu. Ale jak sie do jasnej cholery nie denerwowac kiedy wlasnie mysle o tym, ze kiedys moze sie przytrafic, ze chalupa zmieni sie w basen!! Fakt najbardziej denerwuje mnie to, ze na pewne rzeczy zupelnie nie mam wplywu i jestem bezsilna, i wlasnie tej bezsilnosci nienawidze!!!!!

Pralka nadal nie dziala - R. zostal z 2 parami skarpetek... recznie prac sterty prania nie dam rady, chocbym miala peknac!! Od wykrecania mokrych recznikow rece mnie bola koszmarnie, zastosowalam Fastum moze pomoze!! A na jutro chcialam sie umowic ze szwagierka, ze wykorzystam jej pralke... coz... ciezko moze byc z tym wykorzystywaniem w takiej sytuacji!

No i najlepsze, jest poczatek miesiaca a my mamy mega dziure w budzecie domowym - Mama przyjezdza za 10 dni - porazka - jest mi przykro, bo niestety nie bede mogla niczego kupic dla rodzinki - i to jest wlasnie ta jeszcze jedna rzecz przez ktora sie denerwuje, no bo nie mam na nia zadnego wplywu...
Rety, dlaczego nie moge znalezc zadnej pracy??!! Beznadzieja... niby pieniadze szczescia nie daja, a my ich potrzebujemy!! Z nimi byloby o wiele latwiej...
... ide sprzatac... zatem choc na kurz mam wplyw... no normalnie zycie pelne jest niespodzianek ...

poniedziałek, 2 listopada 2009

Papa Noel

zawital do moich sasiadow w dniu Halloween!
Kiedy dzieciaki chodzily od domu do domu, terroryzujac slowami "cukierki albo psikus" , za nasza sciana rzadzil juz Swiety w czerwonej czapie!!

W sobote wyszlismy z domu po poludniu, R. poszedl po samochod, a ja szlam w jego strone... i tak wlasnie w pazdzierniku zaatakowal mnie juz nastroj Swiat Bozego Narodzenia, ba nawet migoczace lampki na choince stojacej w salonie sasiadow przekonaly mnie, ze w pazdzierniku, no na koniec pazdziernika Papa Noel moze juz swietowac swoje triumfy!

To co zobaczylam prosilo sie o utrwalenie tego na zdjeciu, co oczywiscie zrobilam :)) No i musze dodac, ze pierwsze slowo, ktore mi sie nasunelo widzac ta swiateczna kolekcje, bylo bardzo niecenzuralne... po prostu: O kurwa! no i wystarczy :)


piątek, 30 października 2009

Dynia

a nawet dwie dynie znalazly sie jakis czas temu w mojej kuchni.

Alez to brzmi... "moja kuchnia" ... sympatycznie w sumie, choc kuchnia jest raczej zakatkiem kuchennym.
No ale akurat nie w tym rzecz.

Dynia zawsze mi sie kojarzyla z jesienia, bo jakze by inaczej, poza tym oczywiscie z zupa dyniowa i plackami z dyni. Jesli chodzi o zupe, to akurat nie zatracilam sie w tym daniu zupelnie. Zdecydowanie bardziej preferuje placki i koniecznie z cukrem... bo nie wiem czy juz mowilam, ale slodycze to ja uwielbiam... no i niestety przez nie, to chyba bede ciagle walczyc z kilogramami... szczegolnie z wiekiem.
Tak mi ostatnio R. powiedzial, ze im czlowiek starszy tym przybywa mu cialka, i ciezej stracic (poklepal sie przy tym po swoim tak, tak wystajacym brzuchu, ktory tak szczerze mowiac zupelnie mi nie przeszkadza) ... Obruszylam sie troche, no bo jak to tak... ja wcale nie chce byc grubsza niz jestem i jak bylam, ba mam taka ambicje zleciec jeszcze troche... o juz nawet gacie mi zlatuja z tylka, i ponoc nie prezentuje sie on przez to atrakcyjnie.
To slowa mojego meza, ktory uznal, ze jest to nie lada komplement! Ech meska delikatnosc... w kazdym razie marza mi sie spodnie nowe, modelu rurki, co oczywiscie zakomunikowalam R. na co on, ze w tych spodniach to mi beda sie nogi rozchodzily...
Matko kochana jak to mi sie beda nogi rozchodzily?? Ze niby co, nie bede mogla pionu zlapac i tylko pozycja horyzontalna mi pozostanie?? Zatem moze sa to spodnie do spania??!! Ha, zeby to bylo takie proste... okazalo sie bowiem, ze mojemu mezowi chodzi o to, ze kobiety noszace te spodnie maja zazwyczaj przerwe pomiedzy udami - ja mam pomiedzy zebami, pomiedzy udami przerwy nie mam, no moze troche wyzej :P... i w dole plecow, ale ta przerwe to akurat ma kazdy :P - co zrobic taka anatomia :))

W kazdym razie jak mozna miec w takich spodniach rozchodzace sie nogi to jest dla mnie nie pojete... chyba, ze nosi sie rozmiar podwojne zero - jakze popularny w USA, choc otylosc wydaje sie byc tam jednak nadal na topie - wowczas to mozna miec przerwy pomiedzy nogami, ba nawet i przede wzystkim pomiedzy neuronami! Ta wymiana zdan, na jakze prozaiczny temat jakim sa spodnie zwrocila moja uwage na to, ze moj facet widzi jednak inne kobiety... i patrzy im na te nogi... na tylki pewnie tez i na cala reszte zapewne rowniez... no i co ja mam zrobic... oczy ma to i patrzy. Mam tylko nadzieje oraz ufam, ze na patrzeniu konczy! :)

Spodni sobie na razie nie kupie... bo finanse sa w watlym stanie, no i musze chodzic w tym co mam... no to na moj tylek na pewno zaden facet nie bedzie patrzyl ... zreszta dla mnie najwazniejsze jest to, ze moj R. patrzy... tylko szkoda, ze zachwytu w tych gaciach w nim nie wzbudzam... a chcialabym! Zreszta R. rzekl mi rowniez, ze jak sobie kupie nowe spodnie, to potem trzeba bedzie kupic nowe, bo znow schudne, a tak jak przytyje to stare spodnie beda jak znalazl - tez mi sie geniusz ekonomii znalazl!
Zarty, zartami i pogledzic sobie mozna, a nawet trzeba przynajmniej wiadomo co druga osoba ma na mysli :)) No i ja teraz tez wiem... mianowicie to, ze moj malzonek zauwazyl, ze chudne... choc na codzien zupelnie zdaje sie tego nie widziec, a troche szkoda :))

A co do dyni... bo w sumie od tego zaczelam ta pisanine i chcialabym na niej skonczyc :D
Jedna juz wydrazylam, druga postanowilam ocalic jako, ze bedzie z niej jednak wiekszy pozytek. Postac ona sobie jeszcze moze i poczekac na swoj czas. Ta pierwsza wiec jest juz pusta glowa na Halloween... i serio, w zyciu nie przypuszczalam, ze kiedykolwiek nastanie taki dzien, ze zamiast szklanych zniczy, kolorowych chryzantem i innych wiencow bede sie uzbrajac w lampionowa dynie! Nie powiem zebym sie w tym jakos odnajdywala, moze za duzo we mnie sentymentalizmu, tesknoty jakiejs. Jednak... zrobilam cos, co zawsze chcialam zrobic, a jakos nie mialam okazji, moze nastroju... a moze po prostu potrzebowalam tego by zamieszkac w innym kraju... no bo dynia fajnie sie do mnie usmiecha ... zreszta co ja Wam bede pisac... zobaczcie sami.

A ja tzw. tymczasem ide robic sernik gotowany i ciasto dyniowe... w koncu jakby nie patrzec mamy Swieta... Wszystkich Swietych, Zaduszki.... no ale jutro najpierw Halloween... i cholera niby to ja cos o chudnieciu mowilam??? Uchhhh ciezka jest dola odchudzajacej sie milosniczki wszystkiego co slodyczami sie zwie :))

I wybaczcie mi ta fote z odbiornikiem TV na pierwszym planie... osobiscie takich nie lubie, no bo to snobizmem i drobnomieszczanstwem smierdzi paskudnie. Ale tam mi jakos najlepiej ta dynia wygladala... choc teraz stoi juz na samej gorze tego mebla po lewej stronie i tam juz raczej zostanie :) A na dodatek... mieszkam w drobnej miejscowosci wiec moze ta fote choc odrobine to usprawiedliwa hehehe Ale... musze przyznac, ze jak na pierwszy raz wyszla mi ta dyniowa geba calkiem przyzwoicie :P

wtorek, 27 października 2009

Tak sobie mysle, ze

niektorzy chcieliby ukladac moje zycie, ale tak jak sobie oni je wyobrazaja.
Dokladnie to mam na mysli tutaj byla zone mojego meza...

Zaskakuje mnie ta kobieta czasami niesamowicie, pewnie dlatego, ze jednak jestesmy ulepione z zupelnie innej gliny.

Po ostatniej rozmowie R. z synem okazalo sie, ze T. zaczyna swoje ferie w szkole 21 grudnia, a konczy 9 stycznia. Moj malzonek z byla zona czyli A. uzgodnili, ze bedziemy mogli T. zabrac w weekend 19-20 grudnia - hmmm wlasnie spostrzeglam, ze to akurat bedzie nasza PIERWSZA ROCZNICA SLUBU - leci ten czas ;) - w kazdym razie zapowiada sie, ze chyba moje marzenia o uroczystej kolacji i kwiatach, sa malo realne, szkoda, chociaz kto wie, moze sie uda cos zrealizowac :)) No ale wazne, ze dla R. beda to pierwsze wspolne Swieta Bozego Narodzenia z wlasnym synem!!
Tez sie juz na nie ciesze, boje sie troche przygotowan do nich, bo nie mamy funduszy na zadne nadprogramowe atrakcje, a tu dzieciaki czekac beda na prezenty gwiazdkowe, a i do Polski trzeba by Bratankowi choc jakis prezent sprawic... oj ludzie, wszystko jest fajne tylko szkoda, ze kasy brakuje :/

No ale ja znow z tematu zeszlam, a mialo byc troche o bylej zonie R., a raczej o tym co ostatnio wysmedzila w trakcie rozmowy telefonicznej z R.
Mianowicie, jej brat czesto i gesto dorabia sobie w Belgii (przywilej bycia zawodowym wojskowym na emeryturze - kasa emerytalna co miesiac jest, czlowiek jeszcze nie stary przeca, to i dodatkowej pracy pomyslec mozna). Kupuje on w tej Belgii gazetke z ogloszeniami wszelakiej masci. Wracajac ostatnio z tej pracy w Belgii do Niemiec, do A., bo teraz u niej w domu cos tam remontuje, przywiozl ze soba taka wlasnie gazetke, ktora pewnie dorwala byla zona R. i przewertowala ja od pierwszej do ostatniej strony (to akurat moje dywagacje, coz moze mnie fantazja poniosla z tym wertowaniem ;P) w kazdym razie wyczytala, ze jest mnostwo ogloszen o prace, i dlaczego ja niczego nie szukam...i dlaczego nie moge znalezc pracy?

Prawde mowiac to poczulam sie jak jakis debil, ktory siedzi bezproduktywnie i nie zarabia na siebie - inna sprawa, ze wlasnie tak czesto i gesto mysle o sobie, wiem, ze to bez sensu ale ciezko to zmienic - po chwili jednak doplynela do mnie fala wkurwienia okropnego!! Coz, w koncu prawda jest taka, ze ja do tej Francji nie przyjechalam w celach glownie zarobkowych - tak jak ona do Niemiec - lecz dlatego, ze pokochalam, z wzajemnoscia jak do tej pory na cale szczescie :PP w Polsce zatem zostawilam prace - i co z tego, ze teraz jest mojej robocie cyrk na kolkach - ale wczesniej bylo oki, i pensja byla normalna i warunki pracy tez sympatyczne, zreszta podejrzewam, ze dalabym rade i teraz cos znalezc, aczkolwiek wykorzystac bym musiala znajomosci na 100%, bo latwo z praca w Polsce chyba nie jest. Wypowiadam sie jednak w tym temacie dosc ostroznie, jako, ze nie sa mi znane dokladnie realia polskiego rynku pracy. Ja moge tylko mowic o swoim doswiadczeniu, ktore mam zyjac tutaj.

Wracajac ...
... A. powiedziala R., ze w Belgii pracy od groma i powinnam tam smignac. Na co slubny do niej, ze niby jak bym miala dojezdzac do pracy (?!), a po drugie on na zadne zycie na odleglosc sie nie zgadza. Nie po to chcial zebym przyjechala do Francji, zebysmy teraz zyli osobno - coz w takim razie to ja moglabym sobie spokojnie dalej byc w Polsce i pracowac, a moj maz we Francji - i tak bysmy sobie zyli... do rozwodu pewnie!?

Nie wyobrazam sobie naprawde tego, zebym miala pracowac tak daleko od domu, od R. - na cale szczescie i w tej materii sie zgadzamy ze soba w 100%. Ja rozumiem, ze pieniadze sa wazne, ale ich zarabianie nie powinno odbywac sie kosztem rodziny!!

Wiem, ze sa sytuacje w zyciu, ze ludzie decyduja sie na wyjazd zeby zarobic lepsze pieniadze, jednak nieliczni zabieraja ze soba swoja rodzine dzieki temu trwaja ze soba w zwiazku, nie kazdy jest bowiem na tyle silny by trwac w rozdzieleniu z najblizszymi, zachlystuja sie nowym swiatem, ludzmi, zyciem i nagle zaominaja o tym co mieli, co kochali. Zreszta kazdy z Was na pewno slyszal takie historie.

A ja... ja chce pracowac, ale tak by codziennie moc nadal czuc jego opiekuncze ramie w te pazdziernikowe noce...
W takim ukladzie to, no wlasnie.... tak sobie mysle, ze moze A. ma chec na mojego meza, albo zazdrosci, ze nam sie uklada i jestesmy szczesliwi, albo najzwyczajniej w swiecie... chce podwyzszyc alimenty... coz...albo naprawde lubi wpieprzac sie w zycie innych... no ale ode mnie i od mojego zycia to akurat wara!!

piątek, 16 października 2009

kocham

kiedy zasypiamy objeci.
Kiedy cieplo Jego ciala, w te pazdziernikowe noce daje mi poczucie, ze jestem w bezpiecznym i cieplym kokonie.
Kiedy Jego reka przygarnia mnie do Jego ciala...
... 2 lyzeczki.
R. et M.

czwartek, 8 października 2009

Co mam zrobic, zeby sie chcialo tak, jak mi sie nie chce!?

Mam tyle obowiazkow w domu, a nie moge sie zmobilizowac, by je robic od samego rana!

Co sie ze mna dzieje, to nie wiem. Zawsze wychodzilam z zalozenia, ze najpierw zrobie to co potrzeba, a pozniej zajme sie rzeczami przyjemnymi, ale tez obowiazkowymi :) Teraz natomiast wszystko mi sie jakos poprzekrecalo, i dzien zaczynam od przyjemnych obowiazkow, a nie od tego co najwazniejsze. Lenistwo mnie kurza stopa jakies dopadlo i tak sobie mysle, ze wszystko bym lepiej sobie potrafila zorganizowac gdybym tylko miala dodatkowe zajecie. Moze kiedy zaczne znow francuski, na ktory sie ponownie zapisalam, to jakos wszystko sie inaczej pouklada, chociaz...kto to wie...

Robota mi potrzebna jakas tez, R. na szczescie rozumie moja potrzebe, sam probuje mi cos znalezc, pomaga i wspiera, ale ciagle nic...

Deprymuje mnie to strasznie, przez co popadam w jakies odretwienie chyba. Zaczynam myslec, ze moze w Polsce z praca byloby jednak latwiej niz tutaj, i czuje, ze nie jestem nikomu potrzebna, ot taki sobie ze mnie czlek, co wstaje rano, pije z R. kawe, odwzajemnia mezowski pocalunek na dobry dzien, zamyka za nim drzwi i ... tapla sie we wlasnym sosie pelnym domowych obowiazkow, ktore wydaja sie nie miec konca, ktore nie przynosza juz jakiegos zadowolenia...
Odliczam dni do przyjazdu Matki Polki, dzieki temu przynajmniej zmobilizowalam sie do jednego... do chudniecia, bo z wakacji przywiozlam 4 kg nadbagaz i w cholere musze sie go pozbyc. Zreszta dzieki Kminkowi i naszemu wyscigowi chcialo mi sie cokolwiek z tym zrobic, rywalizacja obudzila we mnie ducha walki, i cale szczesci, bo inaczej to bym na Swieta chyba sama byla jedna wielka bombka choinkowa ;))
Zazdroszcze szczuplym i nic tego nie zmieni :PP

A tak w ogole to buty sobie kupilam we wtorek... i nawet mi sie podobaja... to juz jest cos :))) kurcze a jakbym miala jeszcze kasiorke to bym sobie jeszcze jedne kupila... kocham buty i moglabym je kupowac codziennie :PP
Oooo i na spacerze bylam, nad morzem... cudnie bylo... tylko za krotko...Na dowod tego wklejam kilka fotek :)))














:))

czwartek, 1 października 2009

kumulacja

Ponoc w Polsce wylosowano juz odpowiednie numerki i wszyscy odetchneli z ulga, wiekszosc z wieksza ulga, bo dzieki temu nie musza sie teraz martwic co zrobic z ta cala kasa.
Ja jednak o innej kumulacji chcialam pisac, o takiej zyciowej, osobistej.

Jakies dziwne przeziebienie mnie dopadlo, wiec zaleglam w salonie okryta szalem i grzeje sie cieplem laptopa - pewnie dlatego, ze kominka nie mamy. W sumie to zimno na dworze nie jest, ale jak czlowiek jest cieplolubny to na poczatku pazdziernika marza sie bardziej wakacyjne temperatury. No ale jest jak jest, a ja przynajmniej mam chwile na ogarniecie tego co bylo...a jak dla mnie sporo tego bylo.

Wszystko zaczelo sie od tego, ze od jakiegos czasu leciala nam woda w lazience. Skad? Coz, wowczas podejrzenie padlo na prysznic, jednak R. pracujac od wczesnych godzin porannych, do naprawde poznych godzin wieczornych nie mial czasu sie temu przyjrzec, ja tym bardziej, bo i po jakiego grzyba, skoro ni huhu sie na tym nie znam!

O zagladaniu, dlubaniu, naprawianiu nie bylo mowy tym bardziej, ze ostatnim razem kiedy mielismy problem z bojlerem uslyszelismy, ze "gdyby cos, kiedys mialo szwankowac to nic tylko dzwonic do wlascicielki domu i z nia zalatwiac ta sprawe, pod zadnym pozorem nie ruszac niczego". Nie zamierzalismy narobic sobie niepotrzebnych klopotow wiec zostawilismy wszystko jak bylo, a ja tylko zmienialam co chwile szmaty na podlodze na takie juz bardziej suche.
R. oswiadczyl mi w tamtym tygodniu, ze zajmie sie ta sprawa co ja przyjelam z ulga.

Taaaaa...
Juz wiem, ze maz pracujacy non stop kolor przeistacza sie w swego rodzaju cyborga i mozg ma nastawiony tylko i wylacznie na lataniu dziury budzetowej swego gniazda rodzinnego! Kiedy bowiem, zapytalam go jakos w srode, zeszlego tygodnia czy juz zajal sie sprawa tej nadprogramowej wody w lazience uslyszalam slowa o dosc mocnym przeslaniu (mocnym w odbiorze dla mnie oczywiscie), ze jak tak dalej pojdzie to ja bez niego czyli bez R. nie bede mogla nawet sie ******
*... tu padlo slowo brzydkie zwiazane z fekaliami, nie bede go przytaczac, bo mi sie jakos estetycznie nie konweniuje dzisiaj z kolorem mojego otoczenia i zrani to doglebi moje odczucia artystyczne, jakie jeszcze posiadam!

Wracajac jednak jeszcze na chwile do owego zdania, powiedzialam co myslalam, bo jednak poruszylo mnie to mocno... niby nic, a potrafi wyprowadzic z rownowagi! No bo jak mozna mi mowic takie rzeczy skoro jeszcze kilka dni temu zapewnialo sie mnie, ze sie tym zajmie... wiec czekalam.... a nagle mu sie odwidzialo i nie wykonal tego jednego telefonu przez cale 3 dni, a potem naskakuje sie na mnie i oczekuje, ze skoro od 3 dni On sie tym nie zajal, to powinnam ja!! Przeciez On pracuje!!! No jak pragne zakwitnac, przeciez idiotki z siebie robic nie bede! Skoro ktos mi mowi, ze sie tym zajmie, to ja o sprawie zapominam i co najwyzej licze na to, ze mi R. powie, ze tego i tego dnia o tej o tej godzinie zapuka do drzwi ktos, co naprawi ten cholerny wyciek jeszcze nie wiadomo skad!
Prawde mowiac pierwszy raz zgadzam sie z moja szwagierka, ktora miala racje mowiac, ze sama zobacze, ze jeszcze chwila i wszystko spadnie na moja glowe, bo przeciez ja nie chodze do pracy, i mam wiecej czasu zeby zalatwiac takie rzeczy! I ok, nie mialabym nic przeciwko temu, gdyby powiedzialo mi sie o tym normalnie, uprzedzajac wczesniej, a nie naskakujac na mnie niczym przyslowiowy Filip z konopii.

U szwagierki faktycznie jest tak, ze jesli ona czegos sie kurczliwie nie uczepi, nie zacznie jeczec, badz po prostu sama sie czyms nie zajmie to niczego nowego w domu nie bedzie, zero inwencji ze strony meskiego polowka... coz czym to nazwac? Lenistwem? Wygoda? Cholera wie.

Ja wiem jedno, szlag mnie trafil!!! Co najwazniejsze, i jakze oczywiste w koncu to JA zadzwonilam do babki, i zalatwilam zeby to naprawili, to JA bylam podczas naprawy, to JA nagadalam sie jak glupia zeby mi nie wciskali kitu, ze to niby my cos ruszalismy, a dokladnie moj maz, i to JA wiem, ze dogadac sie potrafie i to bez pomocy R., potrafie tez zalatwic owa potrzebe fizjologiczna bez pomocy nikogo z zewnatrz!! To juz jest jakis plus, szczegolnie teraz kiedy jakas infekcja mi sie przyplatala, sprawiajaca, ze powinnam sie prawie przyspawac do muszli - niestety nie koncertowej.

W sumie niby to taka drobnostka, ale zapadla mi w pamiec i dala do myslenia. R. zrozumial, ze na mnie z lekka naskoczyl, bo oczywiscie powiedzialam mu o tym, jednak tak sobie czasem dywaguje, ze te moje gadki to chyba nie wiele daja... Sam mi zawsze powtarzal, ze zawsze mozna ze soba porozmawiac i wyjasnic wszystko, tylko ostatnio to ja mam wrazenie, ze to wlasnie ja sie produkuje jak jakas zniesmaczona, rozgoryczona stara zona i utyskuje na mojego R, On natomiast poslucha, cos burknie badz nie, i tyle bylo po rozmowie. Co sie stalo z tamtym R, ktory zawsze powtarzal, ze o wszystkim mozna porozmawiac... coz, okazuje sie, ze mozna o wszystkim, jednak nie o tym co dotyczy chyba jego samego. Nie wiem juz sama co mam myslec o tym wszystkim. Zrzucam to na karb jego przepracowania, problemow finansowych... jednak chcialabym zeby bylo tak jak kiedys.... Wiem, wiem "to se ne wrati" ale marzy mi sie jakis romantyczny poryw z walsnym mezem, zeby BYC z nim, bez osob towarzyszacych, potrzymac sie za rece, przytulic, pocalowac...mam juz powyzej dziurek w nosie bycia ciagle sama, jak widac ze wszystkim jestem sama...
Jutro jade zapisac sie na kolejny rok francuskiego, mam nadzieje, ze dzieki temu troche sie przewietrze mentalnie i fizycznie, moze w ten sposob zorganizuje sobie jakos swoje zycie, no wlasnie problem w tym, ze siedzac w domu swojego zycia sie nie ma... bez wychodzenia poza jego prog, umiera sie powoli.

Co do francuskiego, to jeszcze rok temu to mnie ktos pomagal w tym zeby sie tam zapisac, a w tym roku to ja bede pomagac 2 innym osoba. Sympatyczne to :) Podbudowuje mnie i daje radosc, bo widac, ze kolo pomocy kolezenskiej z roku na rok sie rozrasta :)) Moze by tak nawet pomyslec o pomocy dla innych naszych rodakow, rozsianych w moim rejonie zamieszkania... nie jest to glupie, ale jednak do tego na pewno potrzebuje lepszej znajomosci jezyka, zamierzam sie do tego przylozyc - przede wszystkim dla wlasnego dobra :))

Ech ponarzekalam, pogledzilam, i w sumie ... czas sie wziac za to cholerne prasowanie, ktore lezy jeszcze od poprzedniego postu odlogiem :) Taaaaa i niby w domu jest fajnie, moze przez chwile i kiedy wszystko jest w nim zrobione ;) buuuu niech mi ktos znajdzie kogos chetnego do prasowania, albo przynajmniej kupi dobra deske do wykonywania tej czynnosci, bo wlasnie przez jej brak ciagle wszystko laduje na jednej kupce zamiast od razu wpadac pod cieplo zelazka...no i tak prozaicznie zakoncze... niektore rzeczy jednak bardzo ulatwiaja zycie kazdej pani domu ;))
Rety, jak cudnie, ze jutro robie sobie wychodne ;)

wtorek, 22 września 2009

aut

Powinnam prasowac.
Sterta rosnie po kazdym praniu, a ja nadal siedze i cichutko jecze sobie, ze wcale mi sie nie chce. Nawet spalone kalorie przy wykonywaniu tej czynnosci mnie nie przekonuja. Czekaja tez na mnie grzyby prosto z lasu, zebrane wczoraj na szybkim spacerze przez R. Szlag by to trafil... no nic mi sie nie chce.
Marazm!

Wczoraj mialam urodziny... powiem Wam szczerze, ze chyba nie lubie tego dnia, a raczej nie lubie tego, ze zawsze jakos tak wychodzi, ze nic nie jest tak jak ja bym chciala. R. uszczesliwia mnie na sile i "sprawia" mi przyjemnosc, ktora okazuje sie przyjemnoscia dla niego, a dla mnie niestety raczej srednia. Fajnie, ze nie poszedl do drugiej pracy - a mial tak zrobic, bo ma co robic ;) - ze postanowil byc ze mna w ten dzien, a raczej w ten wieczor.
Doceniam to, jednak nie bylo to to, czego oczekiwalam. Moze ja za duzo wymagam, kaprysna jestem, ale co jak co wkurza mnie to, ze wlasny chlop nie proponuje mi kilku rozwiazan do wyboru tylko podsuwa jeden nazwe go "codziennym" i ja powinnam sie z tego powodu cieszyc i wrecz skakac z radosci pod sufit wykrzukujac gromkie "hurrra"!

Sam sie przyznal, ze nie pomyslal o tym...a ja w sumie tez blyskotliwoscia nie zaskoczylam, moglam przeciez sama zaproponowac, powiedziec czego chce! Ale nie, zgodzilam sie... nie chcialam robic mu przykrosci... najsmieszniejsze jest to, ze ja teoretycznie, ba przewaznie i praktycznie wiem, ze trzeba mowic czego sie oczekuje od partnera, od zwiazku. Wczoraj jednak dalam plame, a dzis czuje gorycz i jakies takie zniesmaczenie po tym wieczorze.

Dodatkowo PSM nasila sie paskudnie przez co plakac mi sie chce, kielbase moge przegryzac czekolada... i ta cholerna bezsilnosc, ktora mnie doprowadza do skrajnych emocji!

Zle mi dzisiaj i tyle... martwie sie juz tym, ze w sobote kiedy przewidywana jest impreza z okazji moich urodzin bede miala wielkie brzuszysko spowodowane comiesieczna kobieca przypadloscia, a przez to konfortu fizycznego i psychicznego 0%, no i jak ja bede wygladala?? Brzuch mi bedzie odstawal, bede spuchnieta jak balon...doopa... i teraz sobie ktos pomysli, ze pisze takie bzdury jakbym nie miala innych problemow.
Mam je oczywiscie, tak jak kazdy, jednak ten akurat jest dla mnie istotny... tak to juz jest, jak sie ktos esteta z pokreconym perfekcjonizmem urodzil... cierpi sie z powodu rzeczy przez wiekszosc ocenionych jako glupoty i detale.

Wczoraj ladna sukienke widzialam na stronie pewnego sklepu... prawie 20€, w sumie nie za drogo... jednak nie mam takiej kasy...
... do zadnej pracy mnie nie chca... moge zapomniec o fajnych sukienkach, butach...musze pamietac o fakturach za prad, telefon, wode, o lodowce... czasem czuje sie niczym ksiazkowa zona Bogumila Niechcica - Barbara... postac, ktorej nigdy nie darzylam sympatia, stala mi sie bliska...

Noce i dnie...
i tak bez ustanku...tik tak... czas mija...
... z kasztanowca w parku spadaja liscie, sama widzialam dzis rano...

czwartek, 10 września 2009

Boze Narodzenie we wrzesniu

Zycie mnie dopada swoja proza, poezji w niej jak na lekarstwo. Nie bede jednak jeczec bowiem od czasu do czasu swoja dawke owego lekarstwa dostaje, dzieki niej czuje, ze znow nabieram ochoty do dalszej egzystencji.

Od dluzszego czasu tak sie u nas dzieje, ze z codziennoscia sie bijemy. Tzn. moze ja sie bije, bo za bardzo mnie ona jednak usidlila. Nie potrafie cos sobie znalezc miejsca. Przeprowadzilismy sie i fajnie nam sie mieszka. Mamy salon z kuchnia - to na parterze, na pietrze nasza sypialnie i cos a' la biuro, a na poddaszu jeszcze jeden pokoik - ten jest Synkowy. Z okien naszej sypialni mamy ladny widok na park, rosna w nim piekne kasztany, a jeszcze w lipcu kwitly roze, chwalac sie paleta roznorakich kolorow. Podoba mi sie bardzo, choc po miesiacu mieszkania widzimy sporo niedorobek, a i zachwyty opadly - normalka :))

Od kilku dni zastanawiam sie tez nad tym gdzie postawimy choinke... ja wiem, ze moze troche wybiegam w przyszlosc, ale za cholere nie moge pozbyc sie tych mysli :)) Sa jakies cieple, sympatyczne i przede wszystkim rodzinne!! Chcialabym bardzo, zeby w takim przedswiatecznym czasie i juz tylko wlacznie Swiatecznym czuc bylo choc namiastke mojego domu rodzinnego, rodziny... chyba tesknie...
No ale poczekam do Swiat, moze wowczas wszystko sie zmieni, moze bedzie mi lepiej szczegolnie, ze Matka Polka przyjedzie w listopadzie. Oby mnie tylko ta jej wizyta nie rozkleila, coz pozyjemy zobaczymy :))

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazuja na to, ze Syn R. bedzie z nami na Swieta :))) Akurat dobrze sie sklada, bo w nowej robocie R. ma 2 tygodnie urlopu obowiazkowego wlasnie przed Bozym Narodzeniem, zatem... jest nadzieja na rodzinne Swieta, lezenie pod choinka, zjadanie piernikow, wspolne ogladanie tv, i po prostu cieszenie sie swoja bliskoscia!

Nie bede ukrywac, ale kiedy jest z nami Syn R. jestem bardzo szczesliwa!! Brakuje mi go bardzo, bez niego pusto jest w domu i w ogole jakos wiele rzeczy wydaje sie malo istotnych. Pokochalam go bardzo i traktuje jak wlasne dziecko... ktos powie, ze to nie dobrze, ze nie powinnam. Sama nie wiem czy to co czuje jest dobre, ale nie potrafie tego zmienic, a raczej nie chce. W skrytosci serca jestem nieszczesliwa. Ciezko mi nadal jest pogodzic sie z tym, ze nie bede "mama".

Bedac u nas, Syn R. oznajmil nam podczas jednej z licznych naszych wspolnych rozmow, ze jesli cos by sie stalo Mamie, ze jesli Ona umrze, to On chce byc u nas, z nami. Myslenie o smierci Matki uznalam za naturalne, bo i ja bedac w jego wieku mialam takie mysli, co nie znaczy, ze nie uspokajalismy jego toku myslenia, zeby nie bylo czasem takich domyslow, ze czekamy na czyjas smierc, co to to nie, w zyciu!!!

Serce rosnie jak sie slyszy takie rzeczy od dziecka, szczegolnie nie od swojego dziecka :)) T. zawsze bedzie synem R. nic tego nie zmieni, i tylko cieszy mnie bardzo to, ze na wiekszosci zdjec z wakacji jestem na nich wraz z Synkiem R., ktory przyklejal sie do mnie niczym mucha do lepu ;)) Prawde mowiac to dopiero dzieki tym zdjecia zrozumialam, ze T. czuje we mnie bratnia dusze i w pelni zaakceptowal zone swojego Taty. Dla pokrzepienia swojego serca powiem Wam, ze kilka razy T. sie pomylil nazywajac mnie "Mama".... a do swojej Mamy, po powrocie do domu w Dojczlandzie powiedzial ciociu... no i ja wiem, ze to normalne, bo dzieciakowi moze sie pomylic bez dwoch zdan, bo z Mama jest non stop kolor, a ze mna tez byl przez cale bite 3 tygodnie bez przerwy (R. pracowal przez pierwsze 2 tygodnie pobytu Synka) i, ze to naprawde nic nie znaczy! Ale... po prostu fajnie bylo uslyszec to przejezyczenie i tyle! :)

Ot, i tak od Wigilijnych zapachow przeszlam do uczuc...a tak naprawde to chcialam napisac post o nowym domu... chyba musicie jednak na to poczekac :))) a jak znam siebie, to nastepny bedzie znow o czyms innym. Nie potrafie bowiem czasem pisac o tym, o czym bym chciala... bo pozwalam sobie na to by moje mysli, na moim blogu szybowaly sobie w swoja strone.

Wolna wolnosc mysli :))

sobota, 29 sierpnia 2009

Czas powrotow

Za cholere jasna nie wiem czy w koncu wrocilam na lono bloga na dluzej.

Niby cos mi mowi, ze chyba w koncu powinnam, ale z drugiej strony lenistwo mnie jakies mami i kaze pisac wowczas kiedy przyjdzie mi na to ochota. Wlasnie chyba teraz owa ochota tchnela we mnie lekkosc klepania w klawikort mojego portabla.

Wiele sie wydarzylo kiedy mnie tu nie bylo, a teraz kiedy mam w koncu chwile wolnego czasu i oswajam sie z samotnoscia w wiekszym domu to znow ze mnie powietrze uchodzi i nie wiem od czego zaczac, na czym sie skupic by wpis na blogu mial jakokolwiek sens czytelniczy.

Generalnie przepelnia mnie troska o przyszlosc, ale jednak spokojna jestem, czuje, ze nic nam zlego nie grozi, ze wszystko sie ulozy. Dziwne to, bo mamy problemy z pieniedzmi, a dokladnie z ich brakiem, ktory rzutuje na powszedniosc naszego zycia. Cudownie by bylo gdyby ow spokoj duszy mial rowniez R. niestety... jego meskie ego nie pozwala mu spac spokojnie i targa jego wewnetrznym zyciem, robiac mu z ducha i ciala tatara z cebulka.

Wiara pozwala mi wierzyc, ze wszystko sie ulozy, ze znow spadniemy na kocie, cztery lapy. No wlasnie co do kotow - nasza Kota ma sie cudnie, rosnie slicznie, blekit jej oczu zmienil sie w szmaragdowa zielen co z jej czarnym futerkiem pieknie wspolgra. Nasz wyjazd na urlop okazal sie dla niej ciezkim przezyciem, tesknila bardzo, a kiedy pojawilam sie w drzwiach nie odpuszczala mnie juz ani na chwile. Az mi serce mieklo kiedy musialam ja jeszcze zostawic na chwile i wybyc na szybkie zakupy. No ale jak mus to mus, szczegolnie, ze pilnie potrzebowalam nowego zwirku do kociej toalety :) Po moim powrocie juz totalnie zostalam przez futrzasta zniewolona :) na nastepny dzien wrocil R. i wowczas juz jej szczescie siegnelo zenitu - i niech mi ktos jeszcze sprobuje kiedykolwiek wciskac kit, ze koty przywiazuja sie do miejsca, a nie do ludzi!! Nasza Kota traktuje nas jak swoich rodzicieli, a i R. przechrzcil ja nazywajac ja czesto "corcia" ;) Tak, tak, dziwne rzeczy sie dzieja z ludzmi, kiedy zwierzaki kradna serca swoich zywicieli ;)

Mowiac w skrocie - bo wlasnie zauwazylam, ze rozpisalam sie okropnie - jestem szczesliwa ze zmienilismy lokum, ze mamy kota, ze z Synem R. relacja mi sie uklada przyjacielska, ze cos sie zmienilo i jeszcze sie zmieni, bo znow czuje, ze cos sie szykuje, ale tym razem to bedzie cos dla mnie... ech juz sama nie wiem czy to z moja mozgownica sie cos dzieje, czy po prostu bardziej slucham swoich zmyslow, tych bardziej tajemniczych, ktorych jezyk nie nalezy do najlatwiejszych.

Ale, ale... wiecie Moi Kochani, ze juz za tydzien zjem w koncu jablecznik Mojej Matki Polki!!! I choc nie w jej towarzystwie przy boku, to na pewno w sercu - po prostu okazalo sie, ze Moj Brat Jedyny ma dobrego kolege, ktory prowadzi jakies biznesy w Anglii i bedzie do niej jechal w przyszly tydzien. Powiedzial, ze nie bedzie dla niego zadnym problemem kiedy zabierze ze soba przesylke dla Nas, tylko, ze bedziemy musieli ja odebrac w Calais co nie jest problemem, bo dzieli nas od tego miasta jakas godzinka drogi w jedna strone! No i jest super :) w koncu bede miala troche swoich skorup, roznych pieknosci domowego uzytku, produktow spozywczych i nowa walizke, bo w nia bedzie to wszystko zapakowane :)) Ja to jednak mam ekstra rodzinke :DD

Ale na ta szarlotke to ostrze sobie zeby juz od pol roku - uchhhh z lodami na cieplo ja wsune bez dwoch zdan :DDD Egoizm przeze mnie przemawia - szwagierce nawet nie szepne slowka, za duzo by mi zjadla :PPPP

sobota, 18 lipca 2009

Olewam

Mowiac skrocie to moj zywot mozna okreslic tym jednym slowem z tytulu.

Od razu mi lepiej i dopiero teraz poczulam, ze zrzucilam z siebie prawie 10 kg!! Zatem, jakby nie patrzec zbedne kilogramy sa w glowie, a nie w ciele! ;)

Z nowosci musze oznajmic wszem i wobec, ze sie przeprowadzac bede... tnz bedziemy: ja, R. i nasza Kota! Chalupka sie znalazla po dlugich poszukiwaniach, rozczarowaniach i zawiedzionych nadziejach, oczywiscie jak to w zyciu bywa, nie inaczej tylko po znajomosci.

Przypadla mi do gustu acz martwi mnie to, ze nie posiada ona ani kawalka trawnika, nawet balkonu nie ma :/ no ale na szczescie nie jest to bunkier wiec okna sa...a z tego okna na pietrze to nawet widac piekne drzewa i kwitnace czerwone roze w parku. Praniem wiec nie bede sie przejmowac, bede suszyc w domu, wyjscia nie ma... o moim domku z niebieskimi okiennicami jednak nie zapomnialam, ot odsuniete jest to po prostu w czasie.

Rety, nawet nie wiecie jak sie ciesze, ze w koncu spedzimy zime w innym domu :)) Teraz bede miala blisko do sklepu - ogromny plus!! koniec z dzwonieniem do szwagierki i proszeniu zeby mnie na nie zabrala!! - do przystanku autobusowego tez blisko wiec bez problemu bede sobie mogla wyskakiwac do I. na kawe, choc ona zaczyna kolejne studia od jesieni, ale mimo wszystko, bedzie blizej :)) I do centrum miasta - bo teraz juz nie bede mieszkac na wiosce... bede bardziej miastowa hehehe Bede w koncu niezalezna!!! Ohhhh yeahhhh!!!

Poza tym R. robote od wrzesnia zmienia, bedzie sie teraz calkowicie przy remontach realizowac i dobrze, w koncu bedzie robic to co lubi, no i wiadomo, ze za lepsze choc troche pieniadze. W dobie kryzysu ekonomicznego panujacego na calym swiecie, takie zmiany to naprawde cud! Nie kazdy moze miec takie szczescie ;)) Jeszcze tylko mnie by sie moglo cos trafic fajnego, choc dorywczego ale cokolwiek byle by kasiorka jakas byla, ale przede wszystkim to bym chciala znow isc do szkoly tylko najlepiej do takiej, gdzie zajecia bylyby czesto i musialabym mowic, mowic, mowic, i mowic!!
W listopadzie przyjezdza moja Matka Polka - juz sie ciesze!! W tym roku bez wyjazdu do Polski czuje sie kiepsko! Brakuje mi rodziny, starych katow i znajomych.

1 sierpnia zaczynamy swoje wakacje, tzn slubny jeszcze musi pracowac 2 tygodnie, ale wlasnie tego 1 sierpnia jedziemy po Syna slubnego do Dojczlandu, a pozniej kolo 14-15 sierpnia jedziemy do Disneylandu i Paryza. Dzis przegladalismy mapki i szukalismy hotelu, ale takiego nie w paryskich cenach ... a mnie sie marzy, zeby oprocz tego co najwazniejsze w Paryzu zobaczyc choc przez chwile Montmartre ... takie tam moje ciagoty z mlodosci... niewytlumaczalne i dziwne, ale Paryz bardziej mi sie kojarzyl zawsze z ta dzielnica niz z jakze znana wszystkim wieza pana E.

No i jak wszystko pojdzie dobrze, to i za kilka dni czeka mnie pakowanie calego dobytku... i w koncu przekonam sie co oznacza byc "malzenstwem na dorobku" wszak gdyby nie ludzie nam przychylni to nawet stolu bysmy nie mieli... fakt, ze jak na ta chwile to nawet lozka nie bedziemy miec, no ale najwazniejsze zeby Dzieciak mial sie gdzie wyspac, dla niego przede wszystkim znalazl sie kat w naszym domu... na poddaszu fajny pokoik mamy, i jak tylko go zobaczylismy to od razu pomyslelismy z R. o tym samym :)) ... i tylko mam nadzieje, ze Mlodemu sie spodoba :))

No to zaczal sie czas zmian... czulam przez skore, ze on nadchodzi! Trzymajcie wiec kciuki czy co tam chcecie, byle szczescie nam sprzyjalo :))

wtorek, 16 czerwca 2009

kocie sprawy, koci swiat

Od poniedzialku nasze zycie z lekka sie zmienilo, mamy w domu nowego lokatora ba, domownika nie boje sie uzyc tego slowa :) jest nim 7 tygodniowy puchaty kociak, jedyny ocalaly z miotu. Dwojka jego rodzenstwa niestety pozegnala ten ziemski swiat...

Kociak mial sie znalezc u nas, ale jeszcze nie teraz... w sumie czas jego przybycia w nasze progi mial nadejsc troche pozniej, ale na pewne wydarzenia nawet w kocim zyciu nie mamy wplywu zatem jest juz jak jest :)

Najwazniejsze, ze kocie swietnie sie u nas zaklimatyzowalo, w ciagu dnia lasi sie do mnie i "meczy" mnie ukladajac sie przy mnie kiedy zalegne z laptopem na sofie, a wieczorami okupuje juz swojego meskiego opiekuna i nie odstepuje go prawie na krok :))

Smieszny jest z niego koci dzieciak, daje duzo radosci i sprawia, ze odrywam mysli od tematu - jak to dzis nazwal R. - "drazliwego". Tak naprawde to zablokowalam sie strasznie w sobie, nie potrafie rozmawiac na ow "drazliwy" temat, jestem rozgoryczona i niepogodzona z sama soba, i choc wiem, ze moje zycie ma sens, to nie jest pelne, i nigdy takie nie bedzie... chocbym tych kotow miala w liczbie wiekszej od co najmniej 2 ;)

Kiedy bylam pacholeciem slyszalam czesto "prawie kazda stara panna ma kota, bo nie ma dzieci" tak sobie dywaguje, ze cholerka cos w tym jest.... mlodka juz nie jestem, panna jestem, a ze astrologiczna to nic na to nie poradze, ze sie urodzilam we wrzesniu ,)) stanu cywilnego nie biore pod uwage ;)) no i .... wszystko wskazuje na to, ze dla mnie przeznaczony jest tylko ten koci swiat...



Moja ulubiona fotka... taka elektryzujaca ;)))

niedziela, 14 czerwca 2009

szkoda slow

Dzis sobie mysle o tym, ze moja starosc bedzie wygladala smutno...

pewnie jest to wynik moich smutnych mysli. Czuje jednak, ze samotnosc nie bedzie mi obca.
Ciezko mi sie pogodzic z pewnymi rzeczami choc wiem, ze musze.

Czuje sie beznadziejnie...nie mam z kim o tym porozmawiac, nie mam komu wyplakac sie w rekaw, wiec robie to tutaj. Nie bede pisac o szczegolach, bo nie czuje sie na silach. Nie lubie siebie w takich chwilach, nie lubie byc slaba!

A juz mi tak dobrze szlo ukladanie mojego swiata, zylam nadzieja, a teraz czuje smak rozczarowania. Nadzieja nie jest dla mnie, dla mnie jest tylko to co mozna dotknac, to co jest realne.
Dzis nienawidze tej sytuacji, z ktora przyszlo mi sie zmierzyc, chyba mnie przerosla, bo nie daje rady uniesc jej ciezaru.

Lzy sie koncza, to i dobrze. Musze sie ogarnac, kiepsko wygladam, po co ma ktos widziec, ze jest mi zle... niech bedzie tak jak bylo... przynajmniej na czas jakis.

poniedziałek, 8 czerwca 2009

zdjecia

W cholere jasna szlag mnie trafia, a wszystko przez "nasza - klase".

Sam portal uwazam za swietny pomysl, podoba mi sie jego idea ba, dzieki niemu znow mam kontakt ze znajomymi ze szkolnych lawek czy z harcerstwa. Mam jednak jedna kolezanke, ktora doprowadza mnie do szewskiej pasji... liczebnoscia wstawianych zdjec oraz przede wszystkim ich tematyka...

Kolezanka jest w moim wieku. Ma dobrze sytuowanego meza i generalnie dobrze sie jej w zyciu powodzi. Kasa sie nie martwi, meza ma kochajacego, corke sliczna i zdrowa, chalupe z ogrodem, a ona sama wygladem aspiruje do modelek. Moze i nawet jest fotomodelka, taka na uzytek domowy - ze tak to ujme, bo to wlasnie jej osobisty malzonek prefabrykuje te wszystkie foty. Chwali sie facetowi, ze uznal zone za kanon piekna (zreszta sadzac po komentarzach pod jej zdjeciami, nie tylko on uznaje ja za taki kanon :)) fakt jest taki, ze zazdrosnie patrze na te foty, bo ja za cholere nie bede nigdy tak wygladac, znaczy sie "modelkowo"! Omine fakt, ze kolezanka jakos z urody twarzy srednio mi przypadla do gustu, ale ta figurka to jednak marzenie!

Coz, moj R. jest szczery do bolu i powiedzial mi ostatnio, ze z urody jestem przecietna...
Wg jego rozmyslan i spostrzezen moja przecietnosc wynika z tego, ze nie wygladam jak modelka, wiadomo wzrost i gabaryty nie te...ze on sam nie moglby byc z pieknym wieszakiem, bo sam by raczej z zazdrosci nie wytrzymal, a poza tym on chce miec normalna zone i rodzine, a nie lokalna pieknosc... prawde mowiac gdyby nie to, ze mam jednak inne zdanie na swoj temat oraz co chyba najwazniejsze nie wdeptane w ziemie poczucie wlasnej wartosci to slowa R. nie sprawily znaczacych zniszczen w mojej psyche.

Pogledzilam z nim troche na ten temat, bo nie moglam tego przeciez tak zostawic, i okazalo sie - co bylo dla mnie oczywiste, i tego nie trzeba bylo mi tlumaczyc jakos obrazkowo - ze kocha mnie taka jaka jestem teraz (pewnie mial na mysli odchudzona o 7 kg... cholera zapomnialam dopytac ;)) i, ze jemu podobam sie bardzo, a to przeciez najwazniejsze i gdyby tak nie bylo to przeciez nie bylby ze mna i nie bylabym jego zona. No oki, to, ze mam wlosy blond to nie znaczy, ze intelekt mam przecietny, no wiec tepa nie jestem i wiedzialam, ze to mi powie, sama bym tak powiedziala :))

Wszystko fajnie, niby normalny ten moj facet jest, za ladniejszymi, to znaczy tymi nieprzecietnymi odwroci sie na ulicy, badz powiedzie wzrokiem za takimi, nie wiem tylko czy za mna tez wodzi tym wzrokiem, bo ciezko to zaobserwowac w czasie prozy zycia. Ja jednak tez niby normalna babka jestem, i oczekuje od wlasnego meza odrobiny zachwytu i zainteresowania zarezerwowanego dla kobiet mniej przecietnych...moze i zrzedze, bo jednak w nocy to do mnie sie przytuli i ogrzeje przecietnej urody zmarzniete nogi, jednak cholera nie ma chyba nic zlego w tym, ze marzy mi sie dozyc takiego dnia kiedy uslysze od R. jakze przecietne stwierdzenie "pieknie wygladasz"... chociaz z drugiej strony... czy ja naprawde tego chce??? W koncu wazne, ze ja dla siebie nie jestem przecietnej urody, wprost przeciwnie jak dla mnie moja uroda jest wyjatkowo nieprzecietna i oryginalna...ot, inna :)))

Podobam sie sobie, i moze ktos powie, ze narcyzmem smierdzi to co pisze... ale ujmujac rzecz wprost tak, jak zrobil to moj maz, to jednak narcyzm jest sredni, bo realnie widze swoje niedoskonalosci, jednak nie mysle o nich obsesyjnie! Mam pewien cel do ktorego zostalo mi jeszcze 3 kg, chce go osiagnac dla samej siebie, nie dla R. - to dla jasnosci jesli komus by takie mysli przyszly do glowy - nie bede jednak rwac wlosow z glowy (bo mi ich szkoda ;)) jesli plan sie nie uda... zyc trzeba dalej w zgodzie ze soba, mezem i swiatem - chyba taka kolejnosc jest dobra :))

Podsumowujac moj tok myslenia stwierdzam, ze jednak jest ze mnie kobieta przecietna - zatem ma racje ten moj R. - bo jednak fajnie jest uslyszec od wlasnego faceta wyszeptane do ucha "seksownie i pieknie wygladasz" i nie tylko w sytuacji wyraznie intymnej :PP

A tak wracajac do tematu fotografowania...
Chcialabym, by moj osobisty maz robil mi jakiekolwiek foty (do tej pory to sama musze sie nagledzic zeby mi jakas strzelil), niekoniecznie jednak takie jak maz kolezanki, bo znajac mojego R. zaplonal by wsciekloscia gdybym wsadzila swoje zdjecia z kawalkiem odslonietego biustu badz posladkow... zreszta, moze i jestem z natury ekshibicjonistka jednak za cholere nie potrafilabym wsadzic wlasnie takich zdjec na taki portal jak "nk"...

Coz, chyba jednak nie naleze do tej grupy ludzi, ktora lubi onanizowac sie publicznie!

niedziela, 31 maja 2009

zabawne klepniecie

Cisza w tym moim blogowym swiecie zapadla... Jednak cos mi odeszla ochota na pisanie, poza tym co raz mniej jakos czasu moge na to znalezc.
Wsiakam w moje nowe francuskie zycie co raz bardziej, poznaje nowych ludzi, co raz latwiej dogaduje sie z nimi, jednak daleko mi jeszcze do poczucia, ze czuje calkowite zaasymilowanie z tym miejscem.

Wczesniej nie zastanawialam sie za bardzo nad tym, jak mi sie tu zyje, mialam inne potrzeby, na czym innym bylam skupiona. Teraz jednak moje zycie tutaj mozna przyrownac do procesu dorastania :) Z kazdym dniem ucze sie nowych rzeczy, dzieki temu, ze wraz z R. zaczelam udzielac sie towarzysko poznaje co raz wiecej ludzi, ktorzy sa fantastyczni :))
Wczoraj np bylismy u pewnego malzenstwa (on anglik, ona francuska). James chcialby zatrudnic R. w swojej firmie, zobaczymy jednak jak to wyjdzie, natomiast Amelie bedzie probowala pomoc mi znalezc prace oraz pomoze rozwijac sie jezykowo :)) w koncu nie ma to jak uczyc sie od nauczycielki francuskiego ;)) no i nauczylam sie w koncu grac w pokera, a zawsze chcialam :DD

A w ogole to czerpie jak moge z urokow zycia :)) cwicze swoje ponetne cialo :P, zapuszczam wlosy, nadal szukam dla nas domu, mysle o sierpniowym urlopie i odganiam mysli o zimie, ktora w koncu przeciez przyjdzie, ale ja bardzo chcialabym ja juz spedzic w naszym nowym domu!
... i tak sobie zyje... planujac i marzac :)))

Co sie zas tyczy tytulu posta, to owego klapa dostalam od Maranka :))) dzieki serdeczne :**
Postaram sie odpowiedziec rzetelnie i tak , jak czuje na ten moment mojego zycia.

1. Gdybys mial spedzic jeden dzien jako gwiazda, to jaka chcialbys byc ?Pierwsza osoba, ktora przyszla mi na mysl kiedy przeczytalam to pytanie byl Franciszek Starowieyski, a druga to Tamara Lempicka. Obydwoje byli zwiazani z artystycznym swiatkiem poprzez malarstwo. Ekscentryczni, uparci, inni...
Wpadla mi do glowy tez Madonna...bo chyba najbardziej to bym chciala zobaczyc co ona tam cwiczy, ze ma takie fajne uda :))

2. Jak wyobrazasz sobie swoja przyszlosc?Taaaa, ciezko powiedziec...
pytanie raczej z kategorii "gdybajacych", bo przeciez czesto nasze wyobrazenia znacznie odbiegaja od czekajacej nas rzeczywistosci. Jednak jest jeden obraz, ktory przewija sie przez moja glowe zawsze kiedy mysle o przyszlosci...
Taras mojego domu, duzo niebieskich akcentow, biale mury, pachnaca lawenda, kwitnace lobelie, zapach kawy, sielski stol i fotele, na hamaku spiacy maluch, kociak przymila sie do nog R. Patrzymy przed siebie i planujemy kolejny dzien... jest cicho i spokojnie... upajamy sie ta chwila, bo nie jest ona taka czesta... w koncu proza zycia, i kazdy powszedni dzien nie jest tak spokojny :)
...alez sie rozmarzylam hehehe
W kazdym razie reasumujac zyje w dobrym zwiazku z R. nadal sie kochamy tak jak teraz, jestesmy zdrowi, a nasze zycie zawodowe kwitnie :)) rety... jakze cudnie :)))

3. Masz tylko jeden dzien. Co robisz?Kazdego z moich bliskich obdarowuje ksiazka Anthonego de Mello (badz tylko cytatem, to by zalezalo od mojej zawartosci portfela ;) w koncu zawsze moge zejsc z tego swiata jako bardzo ubogi czlowiek) ... wpisuje kazdemu osobista dedykacje, konczac zapewniajac o swojej milosci.
Gdybym byla w Polsce pojechalabym w Pieniny...calkiem sama.
Bedac tutaj chcialabym byc przez caly czas z R. do samego konca...
Gdyby nie bylo zadnych przeciwskazan medycznych oddalabym krew.

4. Gdybys mogl zmienic jedna rzecz na swiecie. Co robisz?Chyba taka rzecza jest efekt cieplarniany, chcialabym moc to cofnac...martwi mnie bowiem to co sie dzieje z klimatem na ziemi.

5.Powiedz o sobie, co wiesz tylko ty.Nie mam pojecia co takiego mialabym powiedziec... chyba wbrew pozora jestem bardzo wrazliwa osoba, jednak wypracowanie sobie odpowiedniego wzorca zachowan pozwala ukryc owa wrazliwosc, wiedza o niej nieliczni.

6.Co myslisz o osobie, ktora cie klepnela.Maran - kobieta o bogatym wnetrzu, z poczuciem humoru, uduchowiona i madra zyciowo :) Bardzo ja lubie, choc nie znamy sie realnie, to jednak czuje do Niej szczegolny sentyment i nic nadzwyczajnego polaczenia duchowego :)) Kobieta z krwi i kosci... z nia mozna konie krasc! Szczera... co wyjatkowo cenie.

7.Co ostatnio ogladalas w TV.O rety, takich pytan nie lubie... po co komu takie wiadomosci, szczegolnie, ze moj tv jest w salonie, moja sofa na ktorej zazwyczaj zalegam z laptopem tez jest w salonie, a co za tym idzie czesto ogladam tv jednym okiem...wlasnie leci journal de nuit...
...ostnio nawet cos ciekawego lecialo na "arte" o Ermitazu w Sankt Petersburgu... w roli glownej obok obrazow znanych mistrzow byly koty, ktore zadomowily sie w tym miejscu wprost idealnie :))

8.O ktorej chodzisz spac?To widac po godzinie pisania postow na blogu ;) raczej nie z kurami :)) choc to zalezy od zmeczenia mojego organizmu, teraz czuje, ze zaraz jak skoncze to pisac spadam w posciel.

9.Widzialas ostatnio cos dziwnego?Hmmm... nie wiem czy jeszcze mogloby mnie cos zdziwic... chociaz... moj maz ostatnio nie jest w stanie zjesc calego bochenka chleba na jedno posiedzenie... to jest zadziwiajace ;)

10. Czego boisz sie najbardziej?Chyba najtrudniej jest mi odpowiedziec na to pytanie, jest wiele rzeczy, jednak kiedy podejde do nich bez emocji to ow strach odchodzi...zatem to raczej lek...
przed niedolezna i samotna staroscia, smiercia i choroba najblizszych, bieda... a najbardziej to chyba boje sie jednak tego, ze nigdy nie pogodze sie z wlasna bezplodnoscia...bo jak na ta chwile kiepsko mi to wychodzi...to raczej ciagle spychanie tematu w niebyt mysli i samej siebie.

i tym akcentem koncze 10 pytan do... :)))

Tym samym klepie po przyjacielsku wszystkich Was, ktorzy zagladacie do mnie nadal :))
Casanova, Bellis, Fiu, Kanalia, oraz tych, ktorych nie wymienilam z "imienia" ale do ktorych lubie zagladac :)))

echhhh... no to do nastepnego wpisu :DDD

niedziela, 3 maja 2009

majowo

Wiosna sie zaczela. Rano budzi nas spiew ptakow, szkoda tylko, ze jest dosc chlodno... w polandzie jednak temperatura bardziej sprzyja.

U mnie wszystko toczy sie niby leniwie, ale czasem cos gruchnie dosc glosno. Zycie jakos toczy sie swoim rytmem, odliczaniem czasu do kolejnych wakacji spedzonych wraz z Latorosla, spotkaniami ze znajomymi, rodzina... a przede wszystkim wzielam sie za siebie i za swoj wyglad.
Zrzucilam juz (od 23 marca) 6 kilo i sporo centymentrow z obwodow, czuje sie fantastycznie i zdarza mi sie co raz czesciej kupowac sobie fajne ciuchy :))
Koledzy R. zaczynaja co raz glosniej mowic mu o tym jak mu zazdroszcza takiej zony, ba nawet w jego towarzystwie zaczynaja mnie adorowac, prawia komplementy :)) No i dobrze!!

Zdarza sie, ze mam z R. ciezsze chwile, bardzo nawet ciezkie, nie bede sciemniac, zdarzylo mi sie juz nawet postawic sprawe na ostrzu noza i powiedziec, ze pewne rzeczy mnie tak wkurzaja, ze jesli sie nie zmienia, to niestety ale nasz zwiazek moze wowczas nie przetrwac. Nie jest to straszenie, szantaz emocjonalny rowniez nie... to raczej chec dbania o sama siebie! Wyostrzyl mi sie instynkt samozachowawczy, wiem, ze zycie to nie tylko slodycz, ze to takze slony smak codziennosci.
Mimo wszystko ja sama jestem dla siebie najwazniejsza, w koncu bycie w zwiazku nie moze byc udreka dla jednej ze stron, przynajmniej ja sklonnosci do masochizmu nie wykazuje.

Nie myslcie tylko sobie, ze przechodzimy jakis kryzys :) bo sprawa jest przegadana i zyjemy dalej, a R. musze powiedziec, ze stara sie bardzo. Ciesze sie z tego, bo to znaczy, ze proces myslowy mu sie jednak jakis wlaczyl ;)

A w ogole to ponad tydzien temu zaczelo mi sie troche chorowac. Nerki znow daly znac o sobie (odmiedniczkowe zapalenie nerek), biore antybiotyk, poza tym w tym samym czasie przyplatala sie do mnie grypa z mega temperatura i katar wprost okropny. Na szczescie czuje sie juz dobrze i od tygodnia nie leze juz w lozku :)) oby tylko teraz wyniki USG i innych badan byly dobre, bo jesli nie to znow czeka mnie jakies leczenie, a na to mi szkoda kasy... wole ja wydac na ciuchy, bo przez to chudniecie to musze garderobe wymienic ;PP

... no i jak widzicie... zyje sobie jakos ... a moj slubny tak kombinuje, mysli i planuje zeby w koncu kupic dom, a nie wynajac... i ciagle powtarza, ze najlepiej zeby mial niebieskie okiennice, a jak nie bedzie takowych mial to je sam pomaluje... bo to ja wlasnie o takim domu marze :))) koniecznie z niebieskimi okiennicami, i predzej czy pozniej bede taki dom miala :)))

pierwszy wiosenno-majowy spacer nad morzem :)))

sobota, 18 kwietnia 2009

normalnosc

Jestem sama.
R. pojechal do Niemiec odwiezc swojego Syna. Wroci dzis po poludniu.

Kiedy tylko odjechali, zabralam sie za sprzatanie. Robilam wszystko zeby jak najmniej bolala tesknota. Wyplakalam przy tym morze lez...potem obejrzalam wszystkie czesci Harrego Pottera, byle nie myslec! Cholernie meczy mnie teraz to, ze nie moge zasnac. Zapodalam sobie piwo, myslalam, ze pomoze ale jak na razie zadnego efektu nie obserwuje...moze za malo go wypilam, bo tutejsze piwo jest w butelkach o pojemnosci 250 ml...
Zle mi jest i tyle... tesknie za slubnym i za jego synem... wiedzialam, ze tak bedzie...zawsze tak jest...

W noc z niedzieli wielkanocnej na poniedzialek przegadalam temat dziecka z moim mezem. Prawde mowiac pierwszy raz przeprowadzilam z nim taka rozmowe, i jestem szczesliwa, ze w koncu na to sie zdobylam...a nie bylo mi latwo! Wydawalo mi sie bowiem, ze dla niego ta sprawa jest zamknieta. Mylilam sie jednak... powiedzial mi, ze dobrze wie, ze chce miec z nim dziecko i, ze to rozumie, a jego raczej obojetne podejscie do tematu "posiadania" kolejnego potomstwa spowodowane bylo przede wszystkim wygoda, jednak... jesli bylabym w ciazy wszystko by sie zmienilo, bo dziecko kochalby od poczatku, szczescie by go rozpieralo, dbal by o mnie kiedy bylabym w ciazy i zrobilby wszystko zeby wszystko bylo dobrze. Poza tym - tutaj mnie zaskoczyl - czytal w internecie na temat IVF, i jesli tylko zdobede sie znow na to, by sprobowac to on sie na to zgadza!!! Caly czas powtarzal, ze kocha mnie nad zycie, i bedzie szczesliwy kiedy sie uda, i zebym pamietala, ze nie jestem sama z tym, zebym nie bala sie z nim rozmawiac o moich lekach i obawach wszak jest po to zeby mnie wspierac!! Przy tym wszystkim czulosci mi nie szczedzil!!
Prawde mowiac od tej rozmowy czuje sie znacznie lepiej psychicznie. Popadlam w lekka euforie, ktora na szczescie juz mija ;) nie chce sie nakrecac...musialam wlaczyc troche rozsadku zeby nie zwariowac ze szczescia ;) moj zwiazek ze slubnym jakos inaczej wyglada... a moze to ja inaczej na to patrze. Sama nie wiem.
W kazdym razie od tego czasu znalazlam juz w sieci klinike, ktora zajmuje sie nieplodnoscia i jest w moim miescie...teraz musze zdobyc sie na odwage zeby zrobic kolejny krok do przodu czyli dowiedziec sie szczegolow. Z tego co wiem, we Francji sztuczne zaplodnienie jest refundowane w calosci, trzeba tylko spelnic kilka warunkow jednym z nich jest to, ze trzeba byc w zwiazku malzenskim... reszte jednak musze wnikliwie sprawdzic, a o to poprosze moja bratnia dusze, bo ona sama juz mi to proponowala jak tylko sie poznalysmy :) jej wywiad bywa nieoceniony :D

Hmmm zatem moze jeszcze nie wszystko stracone... bardzo dluga droga przede mna, przed nami... jednak teraz wiem jak to jest kiedy zyje sie nadzieja.

Pomimo tego, ze jest jak jest i w sumie nie wiadomo jak bedzie, to ... jestem szczesliwa!

...a teraz sprobuje zasnac w pustym lozku... juz za kilkanascie godzin znow wtule sie w czule objecia mojego meza... jednak przy nim zasypia sie najlepiej.

niedziela, 22 marca 2009

wow!!!

Jejku to sie porobilo :))

Ja sie wzielam za siebie i staram sie zrzucic zaslonienie, co mi tu sie przyplatalo ;) Dlatego mnie nie ma w glownej mierze :)
Zmieniam moi drodzy diete i upatruje w tej zmianie sposobu zycia na reszte zycia, trzymajcie prosze za mnie kciuki :) najwazniejsze jest to, ze ta dieta nie polega na glodzeniu sie wiec jestem bezpieczna hehehe Zdradze wam teraz nazwe tej diety zebyscie w nieswiadomosci nie zyli i ciekawosc swa zaspokoili ;) zatem jest do dieta South Beatch czyli Plaz Poludniowych (dla ciekawskich proponuje wklepanie sobie tego w google i wszystko bedzie jasne).

Najwazniejsza jest jednak wiadomosc dzisiejszego dnia :D
4 kwietnia jedziemy po Syna R. do Dojczlandu i zabieramy go do siebie na Swieta Wielkiej Nocy!!! Nawet nie wyobrazacie sobie jacy jestesmy szczesliwi!!!! :)) Po prostu, no cudnie jest :)) Bedziemy razem dwa tygodnie, szok jakis!!!
Moj slubny spedzi w koncu pierwsze Swieta z wlasnym dzieckiem od kilku lat!!!!!

Ja tez jestem szczesliwa, ale wiadomo tak inaczej... boje sie jednak troche... jak zawsze, bo Tata to jest Tata, a ja... tak naprawde obca baba, zona Taty... no nic na to nie poradze...
Mimo wszystko euforia jest :))
Moglo by sie wiec juz od tego momentu zaczac ukladac wszystko po naszej mysli, bo jak do tej pory bylo dosc pod gorke, ba nawet czasami byl dolek i od dluzszej chwili trwamy w zawieszeniu, bo z naszych planow nic sie nie krystalizuje... idzie wiec stracic wiare i zapal do dzialania!
U mnie piekna wiosna trwa nadal... sezon grillowy w pelni :D Zycze Wam tego samego!!!

Wiadomosc z ostatniej chwili:

Wczoraj tj. 23 marca siostra R. zrobila test... no i jest w ciazy!!!
Ale jazda :)

Ciesze sie, ale...wiadomo...
ze smutkiem i zalem musze radzic sobie sama. Na razie nie placze, to chyba dobrze, moze to oznacza jakis progres. Nawet nie wiecie jak zazdroszcze jej i mojemu R. ze maja swoje dzieci.
Wiem, ze to uczucie nie jest dobre, ale nie potrafie sobie z tym poradzic jakos. Siostra R. troche bala mi sie powiedziec, bala sie mojej reakcji. Dobrze ja rozumiem. Jednak ja sie naprawde ucieszylam, bo przeciez to jest piekna wiadomosc :)))) to, ze mnie zabolalo w srodku to przeciez moj problem, a nie jej. Zatem niech sie dziewczyna cieszy, a dzidzia rosnie piekna i zdrowa :))
Zaluje tylko, ze nie potrafie na ten temat rozmawiac z R.

No i doopa. Teraz mnie czeka kilka miesiecy zycia wokol ciazy...
Niezly test mam do przerobienia.
Czyzby Ten na Gorze chcial mnie egzaminowac?
Nie wiem czy podolam!

poniedziałek, 2 marca 2009

znow lekka obstrukcja

Z gory przepraszam jesli ktos tutaj zaglada i nie widzi niczego nowego do czytania.
Powod jest prosty - nie mam ochoty i nie chce mi sie pisac.
Poza tym wiosna zaatakowala powaznie i az nie chce mi sie spedzac czasu przy kompie. Nadal szukamy nowego domu dla siebie, organizujemy wakacje dla naszej trojki (w planach jest Disneyland pod Paryzewem badz Park Asterixa i Obelixa i jak sie uda to moze wyjazd do Anglii i do Belgii. Zobaczymy jak to wszystko wyjdzie, jak na razie plany sie ciagle zmieniaja, wybieramy najlepsze opcje, a co wybierzemy to tak naprawde zalezy od Mlodego.
No i to tyle w telegraficznym skrocie :)

niedziela, 22 lutego 2009

wiosennie

Od wczoraj mamy piekna pogode.
W sumie od kilku dnia nie mozna na nia narzekac, bo calkiem przyjemne klimaty sie robia. Wiosna idzie i czuc ja bardzo mocno. Ptaki pieknie spiewaja od rana, kiedy (czasem ;)) wstaje kolo 7:30 to juz jest na dworze jasno, co jeszcze miesiac temu nie bylo mozliwe. Zabralam sie za wiosenne porzadki, i teraz cala chalupa wyglada jak po wojnie. Mowiac jednak szczerze zupelnie mi to jest obojetne i nie moge sie cos zebrac w sobie i uporzadkowac tego calego syfu. Zaleglam na sofie, a slonko, ktoro zaglada do nas odwaznie grzeje mnie milo. Temperature mamy cos kolo 8st. wczoraj bylo jednak znacznie cieplej...
Kolo 10 rano bylismy umowieni w Boulogne z Moja Bratnia Dusza na male sniadanie. Przy okazji zrobilam sobie kilka zakupow tylko dla mnie, cudowne to uczucie :) Malzonek zasluzyl na medal, bo nie utyskiwal i nie marudzil kiedy po raz kolejny zboczylam z wyznaczonej trasy i zahaczylam o sklep. Kurtka puchowa, w ktora sie ubralam z przyzwyczajenia okazala sie balastem.Z minuty na minute robilo sie cieplej a ulice zapelnialy sie ludzmi w ciemnych okularach na nosie, i w wiosennych kurteczkach, ha nawet juz jedna pania widzialam w bucikach jak dla mnie iscie letnich (z odkrytymi palcami). W sumie juz przywyklam do takich widokow, bo to tu normalne, ale na poczatku doznawalam szoku. Ulice w takich dniach rozbrzmiewaja milym dla ucha smiechem, kawiarniane stoliki stojace na ulicy zapelniaja sie tlumami ludzi, pijacych kawe, koniaczek, lekkie wino...zapach swiezych bagietek, croissant'ow, i innych pysznosci milo laskocze nozdrza i zoladek. Wyrastaja jak grzyby po deszczu uliczni muzycy, grajac standardy jazzowe...przedpoludnie we Francji w taki sloneczny dzien mocno tetni zyciem, na ulice wychodza tez kwiaty z kwiaciarni...soczyste kolory ciesza oczy, i lecza zmeczona zima dusze.
A w ogole to wlasnie wczoraj rozpoczelismy sezon grillowy :)) wiec zima nie ma prawa juz wrocic!!
A kysz :))

czwartek, 19 lutego 2009

jak NIE co rano

Wstalam pozno, w sumie nie dawno. Ogarnelam sie troche, wyjelam jogurt z lodowki, platki z szafki, poscielilam lozko. Zrobilam sobie kawe, dolalam mleka, wlaczylam kompa...
Tradycyjnie wchodze na strone "Onetu", dzis chcialam popatrzec na paczki, bo Tlusty Czwartek kroluje...
Tak, o paczkach tez tam jest masa informacji i wszelakicj innych pierdolek... i co jeszcze???
Zmrozilo mnie, do tej pory jestem w szoku!!

Kamila Skolimowska nie zyje.

I tak sobie pomyslalam, rety ja tu mysle o tym, ze paczki, faworki albo racuchy mam ochote zrobic, a tam gdzies Ktos przezywa tragedie z powodu smierci wlasnego dziecka. Nie moge sobie wyobrazic ogromu bolu jaki teraz przezywa jej rodzina, najblizsi. Wiem jak ja to przezywam, ale wiadomo nie dotyka mnie to osobiscie wiec zdystansowac sie potrafie, na szczescie.

Dziewczyna miala 26 lat, wiele sukcesow na koncie... wiele marzen w glowie, planow, i wszystko teraz ulecialo...razem z nia...nie ma...koniec.

Moze dotknelo mnie to tez tak, po wczorajszej rozmowie z Moja Matka Polka, ktora zapodala mi rownie szokujacego newsa. Tesciowa Brata Mojego Jedynego, w piatek poszla do lekarza, a w poniedzialek juz byla po operacji w Szpitalu Pulmonologicznym.

Rak pluc.
Ma usuniete cale prawe pluco i kawalek lewego plata, wiadomo nie usuna calego...
Fakt, ze kobieta od iks czasu kazdy dzien zaczynala od znanego mi sniadania czyli kawy i papierosa. I co zrobic jak Moj Chlop jest taki oporny na takie informacje...dzis znow zapodal sobie takie sniadanie...
Niektorzy widac sa oporni na wiedze...zagrozenia...i gdzies rowniez maja moje gadanie...nawet te teksty na paczkach fajek nie robia na nim wrazenia, na belgijskich papierosach sa umieszczane zdjecia pluc nalogowych palaczy...a ja sie pytam po co to wszystko??
Ci, ktorzy pala nalogowo maja gdzies te naukowe gadki, na obrazek popatrza i tak zaraz siegna po kolejnego papierosa. Moze dla tych, ktorzy dopiero zaczynaja sie wciagac w nalog jest to jakis sposob, moze przez chwile sie zastanowia i zmienia zdanie? Ja nie mam z tym problemu, bo nie pale. Nigdy nie chcialam byc zniewolona przez jakikolwiek nalog...nie zarobia na mnie zatem zadne firmy tytoniowe czy spirytusowe...no spirytusowe to moze i zarobia, bo sklamalabym mowiac, ze nie pije nic a nic.

Ulotne jest zycie...
R. mi czesto powtarza, ze zyje sie po nic. Co nie oznacza, ze mamy nie miec celi i planow zyciowych, ze mamy sie nie realizowac. Chodzi o to, ze kiedy umieramy, to nic juz nas nie interesuje, nic nie jest nam potrzebne.
Zycie i smierc ... nieodlaczna czesc naszego zycia... jednak to z narodzin cieszymy sie szalenczo, a przez smierc wylewamy morze lez.
R. ma niezla kwote ubezpieczenia na zycie. Podzielona jest ona na mnie i jego Syna. Najsmieszniejsze, ze zadne z nas nie pomyslalo o moim ubezpieczeniu na wypadek smierci!! Zaskakujace, ze obydwoje myslelismy o smierci R. ale nie mojej. A przeciez, "nigdy nie wiadomo komu z brzegu" jak mawiala sp. Moja Babcia.
No ale ... poki jestem, zyje, to zabiore sie za te paczki, a moze faworki...racuchy?? Sama nie wiem...ale za obiad na pewno...
Czyjs czas sie konczy...a zycie toczy sie dalej.

***

Postanowilam post troche rozszerzyc, pokazac Wam moje racuchowe szalenstwo ;) no i przedstawic przepis Mojej Matki Polki.

RACUCHY

(uwaga, przepis nie zawiera jajek!
to informacja dla tych, ktorym moze sie to wydawac dziwne :) naprawde te racuchy robi sie bez ich dodawania!! :)

Przepis:

2 szkl maki
szczypta soli
2 plaskie lyzeczki proszku do pieczenia
1-2 lyzeczki octu (zeby nie wchlanialy tluszczu)
1/2 szkl mleka badz smietanki chudej
woda najlepiej gazowana (ja dolalam mineralna niegazowana, bo innej nie mialam), wody potrzeba tylko tyle by dorobic ciasto zeby nie bylo za geste, i nie za rzadkie, ciasto ma byc takie jak na tzw "kluski kladzione" w zyciu takich klusek nie robilam, ale ciasto widzialam...mam nadzieje, ze Wy tez :)

WAZNE:
wyrobione ciasto musi postac 30 min!
Wykonanie:

Do miski wsypujemy przesiana przez sitko make, dodajemy proszek do pieczenia i dobrze mieszamy.
Nastepnie dolewamy octu, mleko i odrobine wody. Znow mieszamy.


Po 30 min. kiedy ciasto swoje odstoi, znow nalezy je przemieszac. Ciasto nakladamy na rozgrzany olej za pomoca lyzki, ktora koniecznie musi byc wczesniej w nim zanurzona. Zatem lyzka wedruje najpierw do gara z cieplym olejem i zaraz potem nabieramy nia ciasto i szybko wrzucamy do tluszczu, energicznie stukajac w brzeg rondelka, zeby sie odkleilo...czynnosc za kazdym razem powtarzamy, przy wkladaniu kolejnego racucha do garnka :)

Moje racuchy gdy sie piekly wygladaly tak:
- faza pierwsza, zaraz po wrzuceniu.

- faza druga, po odwroceniu racuchow.


Te 3 racuchy to prototypy:


Wiadomo, musialam sprawdzic czy wyrob nadaje sie do spozycia ;)

Nadaje sie! :)))))))

Z tej ilosci ciasta, wyszlo mi tyle o to racuchow.
Porcja ta pomniejszona jest o ta jedna sztuke prototypowa zjedzona przeze mnie i druga sztuke zjedzona przez R. :)))

Mniam :))
Teraz zostaly po nich juz tylko zdjecia!!!


Dobrze, ze dzis wyskacze to na stepowym stolku!! ;))